Czarna perła Cyklad
Santorini zwana czarną perłą Cyklad. Czarna sugeruje, że najcenniejsza, ale i najbrzydsza. To nieprawda.
Piękno wyspy jest zaprzeczeniem tego twierdzenia.
Płyniemy z Krety. Z morza pomału wyłaniają się pumeksy - fragmenty skał pozostałych po wielkiej erupcji wulkanu.
Od strony morza wyspa wygląda ponuro. Skalisty, urwisty brzeg wznosi się dziesiątki metrów ponad poziomem morza. Nie ma na nim roślin ani pasących się zwierząt. Dominują czerwienie, brązy, czernie i szarości warstw pumeksu w ścianie klifu.
Krajobraz jest świadectwem dramatycznej historii. Od 3000 roku p.n.e. wyspa kwitła w kręgu kultury minojskiej. Kres nastąpił w 1550 roku p.n.e. kiedy nawiedziła ją katastrofa. Wybuchł wulkan o tak potężnej sile, że część wyspy zapadła się w morze, a trzęsienie ziemi objęło cały basen Morza Egejskiego. Santorini została doszczętnie zniszczona. Wstrząsy i fale morskie były tak silne, że ucierpiała również wielka cywilizacja minojska na Krecie.
Patrząc od strony morza wyczuwa się dziwną, wydawałoby się piekielną atmosferę (nie tak dawno, sto lat temu uważano, iż Santorini jest nawiedzana przez wampiry). Dodatkowo, dreszczyku emocji dodaje widok czynnego wulkanu o dymiącym kraterze na jednej z pobliskich wysp Nea Kameni.
Potężny prom, którym płyniemy, przybija do celu podróży. Przewodnik informuje nas - powrót jest o godzinie 18. Proszę się nie spóźnić, bo to jedyny i ostatni środek do odbycia drogi powrotnej. Nazywa się MKS Kalisti. Brzmi mi w uszach MKS Kalisti, MKS Kalisti... i już biegnę przed siebie pełna oczekiwania na cuda, jakie obiecują pocztówki.
W tym wypadku obraz na nich jest zgodny z rzeczywistością.
Aby dostać się na szczyt urwiska wsiadamy do czekającego na nas autokaru. Wspinamy się nim po karkołomnej, wąskiej drodze nad przepaściami. Kierowca o dźwięcznym imieniu Spiros wykonuje takie manewry, że chwilami przód pojazdu zawisa nad urwiskiem. Przerażenie nie pozwala oddychać. Wysiadamy na górze wdzięczni losowi, że zdobyliśmy szczyt szczęśliwie.
Panuje przytłaczający upał. W powietrzu unosi mgła, wieje gorący wiatr meltemi, który jak mawiają miejscowi, z jednakową lekkością unosi ziarna piasku i stoły. W tym dniu jest słaba widoczność, co nie sprzyja dobrej jakości zdjęć.
Santorini to chyba najpiękniejsza grecka wyspa. Malownicze położenie, śnieżnobiała kubistyczna architektura w unikalnym miejscowym stylu i paleta barw wokoło. Chaber, słoneczna żółć. W przydomowych ogrodach jak z bajki egzotyczna tropikalna roślinność w kolorach czerwieni, różu, oranżu, ciekawe odmiany kaktusów, owoce, warzywa, orzeszki pistacjowe, winogrona, z których wyrabia się najlepsze na Cykladach słodkie wina. Wszystko to uprawiane jest na żyznej powulkanicznej ziemi.
Wszechobecne koty karmione rybami z morza - wielkie, łaszące się o wszelkim możliwym umaszczeniu.
Odwiedzamy kolejno Firę, w połowie odbudowaną po trzęsieniu ziemi w 1956r. przycupniętą na krawędzi klifu. Jej zaskakujące atrakcyjne położenie przyciąga tłumy jednodniowych turystów przypływających promami.
Następnie przemieszczamy się do miasteczka Ia, kiedyś głównego portu rybackiego upadłego w wyniku depresji gospodarczej, wojen, trzęsień ziemi i zmniejszenia ilości ryb.
Oglądamy neoklasyczne rezydencje i domy wykute w skale. Wydają się jakby zawisły w powietrzu na krawędzi przepaści. W tak położonej kafejce pijemy pokrzepiającą grecką kawę i udajemy się do Pirgos, które jest jedną z najstarszych osad na wyspie. Stanowi mieszankę starych domów i alejek, również noszących ślady trzęsień ziemi z 1956r. Kręte uliczki wiodą do klasztoru na wzgórzu i interesujących kościółków. W jednym z nich wspinamy się na basztę, skąd rozciągają się widoki na całą wyspę i jej sąsiadów na Morzu Egejskim.
Jak zwykle piękny dzień minął zbyt szybko. Pełni urody greckiej wyspy, zziajani pędzimy, aby zdążyć na nasz MKS Kalisti. Pokonujemy 600 stopni w dół, mijamy stanowiska osłów posilających się po pracowitym dniu, odpoczywających od upału.
Udało się. Wracając na Kretę składamy solenne przyrzeczenie, aby jeszcze kiedyś wrócić tu.