Moja Afryka – zapiski z podróży
Park Krugera - safari i opowieści o zwierzętach
Nie wiem, ile razy byłam na safari.
Nie wiem, ile zwierząt udało mi się „upolować” na bezkrwawych łowach z aparatem w ręku.
Jedno wiem – bakcyla safari połknęłam, kiedy po raz przekroczyłam bramy Parku Krugera.
Namiot (koniecznie z moskitierą), preparaty przeciwko komarom, kawa, dużo kawy, termos na kawę, aparat fotograficzny, lornetka - to i całą resztę kempingowego wyposażenia wrzucam do bagażnika i dzwonię do Ani:
- Jesteś gotowa?
- Daj mi jeszcze chwilkę, dopiekam pasztet. Reszta już w samochodzie.
Cóż, poczekam. Pasztet Ani nie ma sobie równych.
Do przejechania mamy 400 kilometrów. Moglibyśmy zrobić tą trasę w pięć godzin - drogi w RPA są świetne - ale kiedy wjeżdżamy w lasy Sabie, zwalniamy. Okolica jest tak piękna, że pośpiech byłby grzechem.
W końcu docieramy na miejsce. Meldujemy się na wjeździe i wypatrując zwierząt jedziemy do obozu Skukuza. Rozbijamy namioty, zjadamy kanapki z pasztetem i wyruszamy na „polowanie”. Bramy obozów otwierane są o wschodzie słońca i zamykane tuż przed zachodem. Po tym czasie przebywanie poza obozem jest zabronione. Nawet kilkuminutowe spóźnienie karane jest wysokimi grzywnami.
Najlepszą porą na obserwację zwierząt są poranki. Latem bramy otwierane są około czwartej, piątej rano.
Najbardziej lubię drogi boczne, polne, szutrowe. To właśnie na takim odludziu spotykamy stado likaonów (dziki pies). Cała rodzina rozgościła się na niewielkiej polance i gdyby nie baraszkujące maluchy, minęlibyśmy je niezauważone. Trzeba mieć naprawdę dużo szczęścia, żeby spotkać leniuchujące stado tych jednych z najrzadszych dużych mięsożerców.
Likaon - drugi na liście najbardziej zagrożony ssak drapieżny Afryki. Obecnie uważa się, że na świecie żyje około 3 000 – 5 000 osobników.
W stadzie „wszystkie dzieci są nasze”. W czasie polowań szczeniaki zostają w bezpiecznym miejscu pod opieką dwóch, trzech opiekunów. Likaony są wytrwałymi łowcami, potrafią biec do 5 km z prędkością 50 km/h. Najszybsze osiągają prędkość 65 km/h. Gdy zbliżają się do ofiary, każdy osobnik ma przydzieloną rolę w strategii polowania. Upolowana ofiara zjadana jest żywcem.
Blisko 80% wszystkich polowań kończy się sukcesem. W przypadku lwów, uznawanych za najlepszych drapieżników, jest to tylko 30%.
Obóz
Kolację tradycyjnie przygotowują nasi panowie, a my, Ania i ja - idziemy pospacerować nad rzeką. Dziś przypłynęło stado hipopotamów. Znad wody wystają im tylko oczy i uszy. Przewalają się, chlapią i śmiesznie prychają. Gdzieś tam nawołują się pawiany. Dookoła latają powracające do gniazd ptaki. Za chwilę wyfruną nietoperze. Bezszelestnie niczym duchy zaczną swoje nocne polowania. W końcu przeganiają nas malaryczne komary.
W powrotnej drodze zaciekawia nas tłum ludzi stający pod ogromnym drzewem. Zadzieram głowę i widzę leżącego na gałęzi długiego, grubego pytona. Zaciska szczęki na upolowanej papudze. Ludzie stoją, robią zdjęcia, dyskutują. Nagle wąż wypuszcza papugę. Papuga spada na ziemię, a tuż za nią spada pyton. Jest ogromny. Ma kilka metrów długości. Przerażeni ludzie rozbiegają się we wszystkie strony, a niemniej przerażony wąż zmyka w pobliskie zarośla.
Ania patrzy na mnie, ja na nią. Gdzie się schował? Śpimy w namiotach, a on tu ciągle tu jest. Sztywna papuga ze sterczącymi w górę nóżkami leży pod drzewem. Kiedy obóz zaśnie, wąż pewnie po nią wróci.
Do rana za nic w świecie nie wyjdę z namiotu. Mowy nie ma.
Bezkrwawe łowy
Wstajemy o czwartej rano. Szybki, zimny prysznic momentalnie stawia nas na nogi. Robimy kanapki, do termosów parzymy mocną kawę i o 4.30 – hura! - jesteśmy pierwsi w kolejce do wyjazdu.
Jedziemy wolniutko, rozglądamy się i ...bingo, po kilku kilometrach trafiamy na lwy.
Dwa grzywiaste samce leżą na środku drogi. Zatrzymujemy się. Patrzą na nas, potrząsają łbami, zupełnie jak gdyby zastanawiały się: zjeść ich? Odpuścić? Nie wyglądamy chyba zbyt apetycznie, bo po chwili wstają i nieśpiesznie schodzą z drogi.
Tego dnia spotykamy jeszcze całe stado lwów. Upolowały bawołu, a teraz koczują dookoła, pilnując zdobyczy. Podnoszą umorusane krwią pyski i straszą nas głośno porykując. Gdyby tylko chciały, jednym uderzeniem pazurzastej łapy mogłyby rozbić okno w samochodzie. Ale nie chcą. Tylko straszą. Robimy zdjęcia, masę zdjęć i jedziemy dalej.
Mijamy stada pasących się antylop, pięknookie strusie, aksamitne żyrafy i stada pawianów.
Mamy dziś dużo szczęścia.
Opowieści o pawianach
Z pawianami mieliśmy kiedyś małą awanturkę. Na jednym z wyjazdów robiliśmy grilla. Mięsko skwierczało, w kubkach parzyła się herbata, na stole leżał ostatni bochenek chleba. Nagle z krzaków wybiegło stado pawianów. Jeden z nich, pewnie przywódca, podbiegł do stołu, chwycił chleb i zaczął uciekać. Za nim pobiegło stado. Andrzej, który długim szczypcami przewracał steki, rzucił się w pogoń „za chlebem”. Dogonił pawiany i spuścił manto złodziejowi. Ten, zaskoczony atakiem, wypuścił zdobycz, podwinął ogon i uciekł. Odzyskany chleb uratował nas od „śmierci głodowej”. Andrzeja okrzyknęliśmy bohaterem.
Zjeżdżalnia
Nasz przyjaciel Toni mieszka tuż przy Krugerze. Kilka lat temu wybudował nowy dom. Dach pokrył słomianą strzechą. Słomiane dachy latem doskonale chronią przed słońcem, a zimą izolują przed chłodem. Taki dach ma same plusy – chyba, że za sąsiadów ma się stado pawianów. A Toni ma. Kilka dni po ukończeniu budowy na dach wprowadziły się małpy. Odkryły, że stroma, śliska strzecha jest doskonałą zjeżdżalnią. Od rana do wieczora bawiły się na nim jak małe dzieci. Nie pomagały straszaki, hałasy – zwierzęta zawsze wracały.
Po roku strzechy nie było.
Toni wysupłał oszczędności i pokrył dach od nowa. Tym razem zabezpieczył wszystko drucianą siatką. Pawiany wróciły i rozpoczęły zabawę. Pierwsze zjazdy skończyły się zdartą skórą na siedzeniu i głośnym lamentem. Próbowały wiele razy i nie znalazły sposobu na pozbycie się „tarki”. Siedziały, rozpaczały, zostawiały krwawe ślady. Z nudów zaczęły wyskubywać trawki spomiędzy drutów. Po chwili odkryły, że to skubanie sprawia im wielką frajdę, prawie tak dobrą jak zjeżdżanie. Siedziały całym stadem i skubały. Po roku strzechy nie było.
Toni spasował. Kupił czerwone dachówki.
Skarabeusze, słonie i krokodyle
Jedziemy wzdłuż rzeki na miejsce, w którym pod opieką uzbrojonego strażnika można wysiąść z samochodu i przejść do miejsca, gdzie przypływają krokodyle. Stoimy cichutko i czekamy. Obok zaczyna pluskać woda. Coś szeleści, coś hałasuje, coś łamie krzaki. Strażnik zdejmuje karabin i każe nam odejść. Ze strażnikiem się nie dyskutuje, zresztą tuż obok czai się na nas to „coś”. Zmykamy. Siedząc bezpiecznie w samochodzie, widzimy, jak z traw wypełzają trzy wielkie krokodyle. Gramolą się na gorące kamienie i zastygają w bezruchu.
Południe. Zrobiło się bardzo gorąco. Zwierzęta gdzieś się pochowały. Nie ma sensu jeździć dalej. Wracamy do obozu.
Po posiłku układamy się w cieniu i przeczekujemy upał. Czas skracamy sobie, obserwując skarabeusza, który toczy wielką kulkę wzdłuż ogrodzenia. Kiedy znajduje lukę, przetacza tę kulkę na drugą stronę siatki. Po chwili przez kolejny otworek przepycha ją na naszą stronę. I tak slalomem, pomaleńku wędruje w upale, pchając swoje brzemię. Leżymy na brzuchach i kibicujemy. Mamy czas.
Po południu polujemy na słonie. Przy bramie leży książka, do której ludzie wpisują co, gdzie i kiedy widzieli. Znajdujemy wpis o dużym stadzie słoni. To coś dla nas. Jedziemy.
Mamy szczęście, stado nie odeszło. Okupuje zbiornik z wodą. Stoimy na skraju drogi i obserwujemy. Dwa maluchy nudzą się okrutnie. Zaczepiają starszych, pryskają wodą. Nagle dostrzegają podchodzącego do wody strusia.
- Struś? Do ich wody? Jeszcze wypije całą. Niedoczekanie!
Podejmują szybką akcję i przeganiają intruza. Dumne, zwycięskie maluchy głośno trąbiąc wracają do rodziców. Struś nie odbiega zbyt daleko, po chwili wraca i spokojnie pije wodę.
Wracamy. Musimy odpocząć. Przed nami nocne safari.
Ze słoniami w Krugerze bywa różnie. Przeważnie są spokojne, przyzwyczaiły się do samochodów. Zdarza się jednak, wprawdzie bardzo rzadko, ale się zdarza, że potrafią rozdeptać samochód na miazgę. Przed słoniem nie ma ucieczki. Dogoni. Na 100% dogoni. No, chyba że odpuści.
Słoniowe opowieści
Kiedy kilka miesięcy temu byłam w Krugerze, dowiedziałam się, że niedaleko zażywają błotnych kąpieli dwa nosorożce.
Po porannej jeździe wszyscy byli zmęczeni i nie mieli ochoty na kolejną eskapadę. Chętna była tylko nieposiadająca prawa jazdy młodzież. Siadłam za kierownicę i pojechaliśmy. Nosorożce faktycznie były i to te niezwykle rzadkie – czarne. Warto było jechać.
Trasa powrotna miała być łatwa i szybka. Droga malowniczo wiła się pomiędzy wysoką skarpą a gęstym buszem. Za zakrętem na samym jej środku stał słoń - ogromny samiec. Kiedy tylko nas zobaczył, zaczął wachlować uszami, dmuchać w ziemię i tupać. Nie były to oznaki przyjaźni. Zatrzymałam się – nie było gdzie uciekać. Słoń denerwował się coraz bardziej – my również. Z duszą na ramieniu włączyłam wsteczny i pomaleńku zaczęłam cofać. Słoń nie ustępował i szedł za nami. W pewnej chwili młodzi zobaczyli ledwie widoczną, zarośniętą drogę w bok. Skręciłam w nią i „przycupnęłam” teoretycznie schowana i pokonana. Słoń uznał swoje zwycięstwo i darował nam życie.
Paul i słonie
Paul ma farmę na granicy z Parkiem Krugera. Pewnego dnia zepsuł się wiatrak przy wodopoju dla zwierząt. Wiatrak umieszczony był na wysokim słupie. Ledwie Paul wspiął się na słup przyszło stado słoni. Paul znieruchomiał. Gdyby słonie go zauważyły, nie uszedłby z życiem. Stadu przewodziła bardzo stara samica. Napiła się wody i opierając trąbę o drzewo, zasnęła. Stado czekało. Na słupie czekał rozebrany do pasa Paul. Słońce paliło. Mijały kolejne godziny. Komary i muchy gryzły. Samica spała do zachody słońca. Wieczorem ponownie napiła się wody i poprowadziła stado w busz. Poparzony i pogryziony Paul spędził tydzień w szpitalu.
Nocne safari
Na nocne safari jedziemy pod opieką doświadczonego tropiciela, pracownika SANPark. Nikt inny nie ma prawa do organizacji takich wyjazdów. Wraz z grupką chętnych, odważnych i szalonych wsiadamy do otwartego samochodu 4X4, wyposażonego w silne reflektory. Tropiciel usadawia się na specjalnym siodełku na masce samochodu i ruszamy.
Kierowca nie trzyma się ani asfaltowych dróg ani szutrowych. Ogłasza – ręce na uchwyty - i wjeżdża w busz. Jedziemy do miejsca, w którym często obozuje stado lwów. Siedzimy cicho i wsłuchujemy się w noc. Reflektor przeczesuje okolicę, co chwila błyskają jakieś oczy, coś porykuje, chrząka, coś rozpaczliwie rzęzi i krzyczy w śmiertelnej trwodze. W końcu z mroku słup światła wydobywa płowego samca lwa. Zatrzymujemy się. Z trawy nieśpiesznie podnoszą się inne lwy i podchodzą do samochodu. Okrążają go, węszą. Mamy się nie odzywać, nie ruszać. Pierwszy raz nic nie oddziela mnie od lwów. Żeby chociaż jakiś mizerny daszek, kratka, a tu nic. Na szczęście nasz samochód nie pachnie zbyt apetycznie, bo tracą zainteresowanie … i odchodzą.
Jedziemy dalej. Na polance stają dwa nosorożce. W zaroślach pochrząkują warthogi (dzikie świnie).
Do obozowiska wracamy po kilku godzinach. Wciskamy się w śpiwory i usiłujemy spać. Niestety, nadmiar adrenaliny nie pozwala nam zmrużyć oczu do świtu.
Piesze safari
Na prawdziwe safari idzie się piechotą.
Smarujemy się kremem z filtrem, zakładamy buty trekkingowe, zabieramy wodę i kapelusze.
Naszą sześcioosobową grupę prowadzi dwóch uzbrojonych tropicieli. Czy będą w stanie obronić nas w razie ataku lwów? Nie jestem przekonana, ale mam ogromną ochotę na tę niezapomnianą przygodę i poznanie tajemniczego świata fauny i flory w dziewiczych obszarach rezerwatu.
Nasi tropiciele pochodzą z plemienia Zulu. Oni przemykają się bezszelestnie, my wręcz przeciwnie.
Strach przed drapieżnikiem jest dla Europejczyka zupełnie nowym doznaniem. Te wszystkie szelesty, szumy, szurania, ślady łap, bielejące kości, ślady pazurów na drzewach sprawiają, że przeżycia stają bardzo intensywne.
Przewodnik wypatrzył przez lornetkę śpiącego na drzewie lamparta. Cichuteńko przykucamy w trawie i po kolei oglądamy. Nie podchodzimy bliżej. To zbyt niebezpieczne. I tak mamy ogromne szczęście. Zobaczyć lamparta to naprawdę jest coś. Podchodzimy stada antylop, wdychamy aromat ziół, kwiatów i traw. Słuchamy śpiewu ptaków i nawoływania się małp. Pochylamy się nad żuczkami i motylami. Po kilku godzinach kompletnie wykończeni wracamy do obozu.
Na prawdziwe safari idzie się piechotą.
W Krugerze często opowiadany jest kawał, o mężczyźnie, który na piesze safari wybrał się w butach do biegania. Pozostali uczestnicy zapytali:
- Dlaczego zamiast butów trekkingowych masz buty do biegania? Przecież nie masz szans na ucieczkę przed lwem?
Mężczyzna odpowiedział:
- Wystarczy tylko, że was prześcignę.
Wracamy
Zwijamy namioty i z żalem odmeldowujemy się na bramie. Przed nami ostatni przejazd, ostatnie „polowanie”. Jedziemy pomaleńku i rozglądamy się na wszystkie strony. Nie jest łatwo wypatrzyć zwierzęta w wysokich trawach, gęstych krzakach czy pomiędzy kamieniami. To nie wystawa. Nikt nie ustawia ich tuż przy drodze. Dlatego wszystkie oczy na pokład. Mijamy praaaawie obojętnie stada antylop, warthogi, nawet żyrafy po tych kilku dniach w Krugerze nie wywołują zbytniego zainteresowania. Skręcamy w boczną drogę i już po kilkudziesięciu metrach ostro hamujemy. Na drodze leży ogromny wąż Puff Adder. Wygrzewa się na słoneczku. Pewnie śpi. Jeśli następni ludzie, którzy tu przyjadą, przegapią go, zginie pod kołami. Szkoda. Trzeba go uratować. Otwieram okno i długą laską delikatnie trącam węża. Ten błyskawicznie wyskakuje w powietrze, atakuje - na szczęście tylko laskę – i znika w trawie. Wszystko razem trwało dosłownie sekundy. Wąż jest bezpieczny. Był piękny.
Niestety, wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Wracamy.
Opowieść z Puff Adderem
To było na zimowym wyjeździe z drużyną harcerska. Ośrodek, do którego pojechaliśmy, znajdował się w obrębie jednego z mniejszych rezerwatów. Właściciel opowiedział nam historię Puff Addera, z którym się „zaprzyjaźnił”.
Pewnego razu w bardzo zimny dzień znalazł zahibernowanego Puff Addera tuż przy drzwiach do kuchni. Uśpionego węża ponadgryzały myszy. Był zakrwawiony i bezradny. Mężczyzna przeniósł go do pomieszczenia, w którym była rura z gorącą wodą i zabezpieczył go przed atakami gryzoni. Całą zimę przynosił mu jedzenie i wodę. Wąż przezimował. Został wypuszczony na wolność. Od tej pory Puff Adder wraca, żeby zimować pod ciepłą rurą.
Puff Adder to jeden z groźniejszych węży w RPA. Można go spotkać na terenie całego kraju. Dlaczego jest tak groźny? Inne węże, gdy czują wibrację, spowodowaną krokami lub słyszą głosy, uciekają. Puff Adder zastyga. Czeka. Atakuje.
Nie potrafię policzyć, ile razy byłam na safari. Każdy z tych wyjazdów był inny, ciekawy, niezapomniany.
Afryka – moja miłość., mój drugi dom.
Park Krugera - aż trudno uwierzyć, że ten jeden z największych i najważniejszych rezerwatów dzikich zwierząt na świecie zawdzięcza swoje powstanie komarom i muchom tse-tse.
To właśnie z powodu roznoszonych przez nie chorób - malarii, śpiączki oraz śmiertelnej choroby bydła zwanej nzganą - próby osiedlenia się na tych terenach skazane były na niepowodzenie, a wyprawy myśliwskie ograniczały się do miesięcy zimowych.
W 1840 roku europejscy myśliwi i odkrywcy zaczęli interesować się tym regionem Afryki. Intensywne poszukiwania złota przyczyniało się do dewastacji okolicy. Organizowano liczne wyprawy myśliwskie, w czasie których masowo wybijano zwierzęta.
Prezydent Paul Kruger, zaniepokojony tak szybkim niszczeniem przyrody, zaapelował do transwalskiego parlamentu o wyznaczenie chronionego obszaru w rejonach Lewveld. W 1898 roku utworzono rezerwat Sabie, gdzie znalazły schronienie przetrzebione stada dzikich zwierząt. Z czasem rezerwat znacznie poszerzono, dołączając do niego ziemie leżące na północ od rzeki Sabie i zmieniono mu nazwę na Park Krugera.
Park chlubi się bogatą i różnorodną fauną i florą. Żyje tu 147 gatunków ssaków w tym lwy, pantery, gepardy, dzikie psy, hieny cętkowane, słonie, bawoły, czarne i białe nosorożce, hipopotamy, zebry, żyrafy, guźce, małpy oraz 21 gatunków antylop. Naliczono 510 gatunków ptaków, 115 gatunków gadów, 33 gatunki płazów i 47 ryb. Nie da się zliczyć wszystkich bezkręgowców – motyli, owadów, żuków i niestety ogromnej ilości komarów.
Park Krugera zajmuje powierzchnię powyżej 2 milionów hektarów i rozciąga się na 350 km wzdłuż granicy z Mozambikiem. Całkowita powierzchnia to 19 485km².
Szacuje się, że łączna długość dróg w Krugerze wynosi 2500 km, z czego tylko 850 km ma nawierzchnię asfaltową.
Safari – słowo safari oznacza wyprawę, myśliwską pieszą wędrówkę, podróż. Obecnie, wraz z rozwojem globalnej turystyki, coraz częściej terminem tym określa się formę zorganizowanego wypoczynku i rekreacji poprzez podziwianie i fotografowanie przyrody, a zwłaszcza świata zwierząt.