CZERWONE GOŹDZIKI

- Do widzenia pani, do jutra.
- Niech pani zaczeka. Pytała pani o goździki. Właśnie zamówiłam, dostarczą jutro o 11.00. Przygotuję dla pani wiązankę. Mają być czerwone, tak?
- Tak, 15 czerwonych. Dziękuję, że pani pamiętała. Może zaliczkę zostawić?
- Nie trzeba, przecież pani codziennie przychodzi, od stałych klientów nie biorę zaliczki. Do widzenia, do jutra.
- Do widzenia.
Irena powoli oddala się. To miło ze strony tej kobiety, że zamówiła dla niej goździki. Potrafi dbać o stałych klientów. Irena od miesiąca codziennie przechodzi obok jej straganu, często kupuje znicze i kwiaty, czasem zamienią parę niezobowiązujących słów. Dziwne, że nigdy nie zapytała, czyj grób codziennie odwiedza. A może po prostu wie i dlatego nie pyta. Raczej nie pamięta czasów, kiedy tatuś był znaną osobistością w mieście, za młoda jest.

Może ktoś jej powiedział. Zresztą, nieistotne. Jutro udekoruje grób tatusia jego ulubionymi czerwonymi goździkami, zapali czerwone znicze. Potem spotka się z kamieniarzem, obejrzy katalog pomników.
Tatuś odszedł dokładnie miesiąc temu, w dniu swoich imienin. Była to bardzo ważna data w rodzinnym kalendarzu, imieniny ojca obchodzone były kiedyś bardzo uroczyście. Mama sobie świetnie radziła z organizacją dużych domowych imprez, oczywiście z pomocą pani Stasi. Wszystko było przygotowane perfekcyjnie. Po śmierci mamy przyjęcia w domu były bardziej kameralne, skromniejsze, ale w kombinacie sekretarki tatusia zawsze stawały na wysokości zadania i dbały, aby dzień 8 maja był należycie obchodzony. Kiedy tatuś odszedł na emeryturę, tylko kilku wiernych przyjaciół pamiętało o złożeniu życzeń, z roku na rok było ich coraz mniej. Ostatnio już tylko Gawlikowie i pani Helena przychodzili na tradycyjny, imieninowy tort. Niewiele osób uczestniczyło też w skromnym, świeckim pogrzebie tatusia. Nie przyjechał nikt z rodziny.
Mama czekała na niego tam, w zaświatach 31 lat. Zmarła na raka, kiedy Irena miała 32 lata. Zgodnie z ostatnią wolą spoczęła w rodzinnej Rysiówce, na Podkarpaciu. Chciała chyba złagodzić w ten sposób dyskomfort, jaki tatuś musiał odczuwać z powodu konieczności uczestniczenia w obrządku katolickim. Irena pierwszą komunię też przyjęła w Rysiówce. Mamie udało się przekonać tamtejszego proboszcza, że kariera ojca mogłaby ucierpieć, gdyby córka przystąpiła do komunii w mieście. Irena nie rozumiała wówczas, dlaczego ten fakt musiał pozostać tajemnicą .
Tatuś niechętnie odwiedzał rodzinne strony. Chyba krępowało go to, że krążyły o nim legendy. Pamiętano go tam jako prostego chłopaka z wioski. Sąsiedzi i dawni koledzy byli dumni, że ten znany człowiek, o którym piszą w gazetach, a i w telewizji się kiedyś pojawił, to ich Stachu, który jako dziecko krowę pasał pod lasem, w niedziele do mszy służył, a po wojnie ożenił się z najstarszą Grypsiówną. Bystry był z niego chłopak, proboszcz nawet próbował u niego odkryć powołanie kapłańskie.
Kiedy dziadek zadecydował, że to młodszy brat ojca obejmie po nim gospodarstwo, rodzice postanowili poszukać szczęścia w mieście. Początki nie były łatwe, chociaż Irena nie może tego pamiętać. Wie tylko z opowiadań rodziców, że ojciec już rok po podjęciu pracy w kombinacie rozpoczął naukę w wieczorowym liceum, po dwóch latach zdał maturę i skierowano go na studia, na politechnikę. Wtedy też zapisał się do partii. Zaprzyjaźnił się z Władkiem, pierwszym sekretarzem komitetu zakładowego. Ojciec, jak wielu młodych wówczas ludzi był beneficjentem awansu społecznego. Prosty chłopak ze wsi został inżynierem, a potem coraz wyżej piął się po szczeblach kariery. Mama bardzo go wspierała, oczywiście wychowanie córki i dom były całkowicie na jej głowie.
Kiedy wracał z zagranicznych podróży służbowych, przywoził niesamowite prezenty dla niej i dla mamy. Tej dużej, śpiewającej lalki zazdrościły jej wszystkie koleżanki. W szkole podstawowej nie lubiła, kiedy rówieśnicy odwiedzali ją w domu, czuła się skrępowana tym onieśmieleniem, jakie im zazwyczaj towarzyszyło. Marzyła, żeby być dziewczynką taką, jak inne. Potem, w liceum i podczas studiów nie miała już z tym problemu. Była dumna, że jest córką prominenta, przyjaźń z nią była nobilitująca. Ciuchy z Pewexu, egzotyczne wakacje, tego nie dało się ukryć. Była rozpieszczana, w tych rzekomo trudnych czasach miała wszystko, o czym inni mogli tylko marzyć.
W zamian za życie usłane różami rodzice oczekiwali, że spełni ich marzenia. Już jako mała dziewczynka wiedziała, że będzie lekarką. Nigdy nawet nie pomyślała, że mogłaby wybrać inne studia. Na medycynę trudno było się dostać, ale dla tatuś jak zwykle stanął na wysokości zadania, egzamin był tylko formalnością. Nie wytrwała nawet do końca pierwszego roku. Bardzo szybko okazało się, że to nie dla niej. Ćwiczenia z anatomii były nie do przejścia, a po pierwszej wizycie w prosektorium podjęła decyzję. Rzuciła studia nic nie mówiąc rodzicom. Chyba nigdy jej nie wybaczyli. Kiedy w następnym roku zdawała na biologię, mogła liczyć tylko na siebie. Nigdy nie okazali zrozumienia, ani szacunku dla tego wyboru. Irena jednak nieoczekiwanie poczuła powołanie do pracy w szkole. Na szczęście już wtedy nie mieszkała z rodzicami, tatuś załatwił jej dwupokojowe mieszkanie w centrum. To ją uskrzydliło, poczuła się bardzo samodzielna, zaczęła zapraszać znajomych. Doceniono ją też w pracy. Była młodą, niedoświadczoną nauczycielką, kiedy została zastępcą dyrektora szkoły. To wtedy związała się z Jackiem, wuefistą z sąsiedniego liceum. To były najszczęśliwsze trzy lata w jej życiu. Choć planowali wspólną przyszłość, długo zwlekała z przedstawieniem go rodzicom. Nie mogła przecież oczekiwać akceptacji, nie był wymarzonym kandydatem na zięcia. Nie powiedziała im też, że był aktywnym działaczem Solidarności, a ona chłonęła jak gąbka te jego idee. Z niepokojem myślała o nieuchronnym zderzeniu światopoglądów. Rodzice przyjęli go jednak życzliwie. Może dlatego, że zbliżała się do trzydziestki, a nikt inny do tej pory nie zaistniał w jakiś szczególny sposób w jej życiu. Na początku stanu wojennego Jacka internowano. Odważyła się wówczas na szczerą rozmowę z ojcem, liczyła na jego pomoc. Przecież wszystko potrafił załatwić. Nie tylko odmówił, ale stanowczo stwierdził, że nareszcie wichrzyciele i wrogowie państwa znaleźli się tam, gdzie ich miejsce. Zerwała z nim kontakty. Kiedy Jacek po kilku miesiącach wrócił, płomień ich miłości jakby przygasł, a potem... do dziś nie potrafi o tym spokojnie myśleć, związał się z Teresą. Wyjechali razem, chyba do jej rodziny na Zachód. Słyszała, że nadal są razem, mieszkają na północy Francji, mają już troje wnucząt.
Z tatusiem ponownie zbliżyli się do siebie podczas choroby mamy. Wspólnie ją wspierali, ale po kilku miesiącach nierównej walki mama odeszła w wieku 56 lat. Tatuś był już wtedy dyrektorem kombinatu. Pani Stasia zamieszkała w gościnnym pokoju, żeby zająć się domem, chociaż tatuś rzadko w nim przebywał. Kierowca przywoził go przeważnie późnym wieczorem. Pozycja dyrektora wymagała utrzymania dobrych relacji z wieloma osobami, alkohol miał to ułatwiać. Pani Stasia zdradziła kiedyś, że pojawiła się w jego życiu jakaś kobieta, podobno była sekretarka, ale Irena nigdy jej nie poznała. Zresztą była zajęta sobą, próbowała jakoś poskładać to swoje życie, przeżyła kilka krótkotrwałych romansów, ale z nikim nie potrafiła związać się na stałe. Nigdy też nie poznała okoliczności odejścia ojca na emeryturę. W 90 roku osiągnął wprawdzie wiek emerytalny, ale miał ogromne doświadczenie i dosyć zapału, aby nadal kierować kombinatem. Chyba boleśnie odczuł to przesunięcie na boczny tor. U Ireny w szkole też się sporo zmieniło. Nowy dyrektor podziękował jej za pełnienie funkcji zastępcy i mianował na jej miejsce młodą polonistkę.
W gazetach pojawiło się kilka artykułów szkalujących tatusia. Niewdzięczność ludzka nie zna granic. Po tylu latach rzetelnej pracy zarzucano mu niegospodarność, nepotyzm, ktoś nawet wspomniał o nieuczciwości. To przelało czarę goryczy. Tatuś zaczął chorować, leczył się w poradni kardiologicznej. Niestety, nie uchroniło go to przed ciężkim udarem. Cudem przeżył, ale nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. Ostatnie siedem lat spędził na wózku inwalidzkim. Po śmierci pani Stasi Irena przejęła nad nim opiekę. Było to zajęcie coraz bardziej absorbujące. Dobrze, że mogli sobie pozwolić na zatrudnienie pielęgniarki, tym bardziej, że inne choroby też tatusia nie oszczędziły. Sześć lat temu zdecydowała się na wcześniejszą emeryturę i poświęciła się całkowicie opiece nad tatusiem. Zresztą ze szkoły odeszła z ulgą, wiedziała, że dyrektor czeka na jej wypowiedzenie, zwłaszcza, że niż demograficzny dał o sobie znać i od kilku lat musiała uzupełniać etat w innej szkole.
Wśród tych wspomnień uparcie powraca pytanie, czy jej życie mogło potoczyć się inaczej. Od ponad dwudziestu lat nie wydarzyło się nic szczególnego. Trochę ją dziwią, a nawet irytują te fajerwerki z okazji ćwierćwiecza odzyskania wolności, sama jakoś nie odczuwa potrzeby świętowania. Nie, to nie jest dobry moment na takie rozmyślania... Musi uporządkować wiele spraw. Najważniejsza, to sprzedaż mieszkania po rodzicach.
Jest wdzięczna tatusiowi, że problemy materialne jej nie dotyczą. Będzie mogła bez niepokoju myśleć o własnej starości. Jutro ofiaruje mu bukiet czerwonych goździków.

Jadwiga Zgorzelska

 

Joomla Template - by Joomlage.com