Letni wieczór - z wściubionym do niego słówkiem „trudno”.

Utrudzony, ostrożnie rozsiadł się w chybotliwym ogrodowym foteliku. Zzuł cholewy, zmęczone stopy dotknęły chłodnych kamieni ganku. Przed nim rozpościerał się szeroki widok na podjazd i gazon z krzewami róż. Czekał, kiedy podadzą kolację.
- Panie rządco, panie rządco, kurier z kolei przywiózł depeszę! Kiwając się, na obolałych nogach truchtała gospodyni, machając kopertą
- Dziedziczka przyjeżdża. Wysiądzie w Maniowej wieczorem z pociągu Paryż – Petersburg, rzucił.


Nastał tutaj pół roku temu, a dopiero teraz ktoś się zjawia. I to w taki gorący czas. W żniwa.
Musi przygotować powóz do drogi. O, i dolać nafty do latarni.
No trudno, westchnął. Trzeba zaprzęgać konie. Ruszył niechętnie ku stajniom.
Ale już wkrótce, rozparty na poduszkach, ukołysany jednostajnym ruchem, odurzony snującym się zapachem łąk o zmierzchu, wjechał na stację.
Zaraz po nim, pociąg ze zgrzytem hamulców i chrzęstem wagonów.
Drzwi pierwszej klasy otworzyły się i konduktor z wysiłkiem zaczął wyciągać bagaże. Wespół z naczelnikiem stacji rzucili mu się na pomoc.
I wtedy kątem oka zauważył, jak po schodkach, zeszły na peron, zapinane na guziki trzewiczki zażywnej pani w kapelusiku z piórkiem.
- Moja Kaziuniu, a kapelusz ?
Podniósł głowę. Zobaczył loki wymykające się spod przepaski, zaróżowione policzki. Chwilę potem safianowe pantofelki sfrunęły po stopniach, a wraz z nimi jego serce.

Anna Marek

Joomla Template - by Joomlage.com