Urszula Torbiczuk

Pierścionek i tajemnica z przeszłości

Miałam trzydzieści trzy lata, kiedy otrzymałam wiadomość o śmierci babci Walerii.
— Niemożliwe — wyszeptałam i usiadłam na sofie.
Przecież dwa dni temu byłam u niej po córkę, która spędzała na wsi wakacje. Zastałam staruszkę w kuchni przy robieniu przetworów w wyśmienitym nastroju i dobrej kondycji. Zdrowie jak powinno być u osiemdziesięcioczterolatki, czyli nieduże nadciśnienie, reumatyzm i ciężki bagaż wspomnień. Jedyne jej dziecko, moja mama od dawna nie żyła, więc całą miłość przelała na małą dziewczynkę – ukochaną wnuczkę. Wychowywała mnie od czwartego roku życia, a kiedy urodziłam córkę, świata poza prawnuczką nie widziała. Nawet do tego stopnia, że przez chwilę czułam zazdrość.

Dzisiaj zrozumiałam, że już więcej nie zobaczę kochanej babuni, zostałam sierotą. Zakryłam dłońmi twarz i się rozkleiłam.
— Mamuś, dlaczego płaczesz? Co się stało? — pytała Marysia.
Głos córki jeszcze bardziej mnie przygnębił.
— Babcia nie żyje — wybuchłam w końcu płaczem.
Moja dziesięcioletnia dziewczynka w tamtej strasznej chwili wydoroślała i podjęła za mnie decyzję, która sprawiła, że w niecałą godzinę zebrałyśmy się w podróż do domu zmarłej.
Kiedy przyjechałyśmy na miejsce, sąsiadka Walerii – pani Stasia zamiatała podwórze.
— Jak dobrze, że jesteście — przywitała nas łamiącym się głosem. — Mój zaraz pojedzie z tobą Zosiu, pozałatwiać wszystkie formalności — oznajmiła. — A ty — zwróciła się do mojej córki – pomożesz przygotować pokój dla babci na ostatnią drogę. Trzeba nakryć prześcieradłem stół jako katafalk na trumnę i ustawić świeczniki — ściszyła głos i dodała: – Dla zmarłej ostatnie godziny w domu są bardzo ważne.*
Marysia otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
— Chodź, chodź wszystko ci wytłumaczę — powiedziała spokojnie Stasieńka i objąwszy dziewczynkę ramieniem, podążyły obie do domu.
Wieczorem wokół trumny zebrała się spora grupa sąsiadów, aby odmówić różaniec za duszę zmarłej. Marysia bardzo interesowała się wszystkim, ponieważ ten smutny obrządek był dla niej nieznany. W dodatku nigdy nie spotkała się z tym, że trumna z ciałem zmarłej pozostawała w domu. Mogła do niej podejść, dotknąć dłoni nieboszczki, zauważyć zmiany na martwym ciele. Zastanawiałam się, skąd u niej tyle zrozumienia i siły. Ja natomiast siedziałam po ciemku w kuchni, a myśli biegły wciąż do babci i czasów, które już nie powrócą.
— Zdrowaś Mario, łaski pełna... — Dobiegały zza ściany głosy modlitwy.
Dwa dni później po pogrzebie.
Marysia długo nie mogła zasnąć. Wreszcie wtulona we mnie zapadła w sen, a ja zeszłam po schodach i stanęłam pod drzwiami pokoju zmarłej. Weszłam i jak porażona piorunem zastygłam, wodząc wzrokiem po rzeczach, które jakby czekały na jej powrót. Zmięta pościel na łóżku, w nogach posłania szlafrok i kapcie na chodniczku; na nocnej szafce okulary i fotografia w ramce, na której byłyśmy wszystkie trzy: babcia, Marysia i ja. Tuż obok w drewnianej oprawce zdjęcie mamy, mojej rodzicielki – osoby, którą znałam tylko z opowiadań babuni.
— Jesteś taka sama jak twoja mama — powtarzała często. — Tak jak ona nie bierzesz spraw w swoje ręce, nie umiesz walczyć, krzyczeć, żądać... Jesteś jak to drzewo nisko pochylone, proszące aby na nie wejść.
— Wrócę i zrobię to — wyszeptałam z zaciśniętym gardłem.
Przytuliłam głowę do poduszki, a zapach Walerii utulił mnie do snu.
Wróciłyśmy do Krakowa.
Za trzy dni rozpoczynał się rok szkolny. Moja przyjaciółka Elżbieta zaoferowała pomoc i zgodziła się, zaopiekować Marysią na czas mojej nieobecności. A ja wróciłam do czasów z przeszłości.
Znowu byłam w Zawoi** i znowu poczułam klimat tego domu, i znowu sięgnęłam po pudełko, które zawsze stało w tym samym miejscu. Trzymałam w nim kilka pamiątek z dzieciństwa, nie otwierałam go od kilkunastu lat. Delikatnie, z namaszczeniem zdjęłam pokrywę. Po kolei wyjmowałam: muszelki, piasek w słoiku przywieziony znad morza, karty Piotrusia do gry, kolorowe papierki, kolczyki z turkusem i czarodziejski biały kamień oraz pierścionek z wróżką wymalowaną w oczku… leżał na samym dnie. Wsunęłam go na palec pierwszy raz po latach, teraz wydał mi się taki maleńki. Wróżka migotała jak dziecięcy sekret. Ściskając w dłoni tajemnicę, wyciągałam ją na światło dzienne. Byłam na siebie zła, bardzo zła, że tak długo przetrwała w nienaruszonym stanie.
Dwadzieścia pięć lat wcześniej.
Tamtego dnia był środek wakacji, słońce grzało niemiłosiernie i jak co dzień w radio puszczali utwór Bajmu – „Do lata”. Skórę miałam brązową od słońca i złote pasma we włosach, które rozwiewał ciepły wiatr, kiedy z Michałem, dwa lata starszym ode mnie blondynem, jeździliśmy na rowerach po całej okolicy.
Zmęczeni dotarliśmy na wzgórze, gdzie odpoczywając w wysokiej trawie, mogliśmy być niewidoczni. Leżeliśmy i graliśmy w nożyce, kamień, papier... gdy nagle usłyszeliśmy czyjś szloch. Michał wymownie przyłożył palec do ust, a następnie rozsunął źdźbła trawy. Rosły mężczyzna uderzał o ziemię głową małej dziewczynki, a potem wykonywał dziwne ruchy.
Uciekliśmy. Tak, stchórzyliśmy i jeszcze przyrzekliśmy sobie, że nikomu nic o tym nie powiemy. Później nadano w lokalnym radio komunikat, że jakaś dziewczynka została uduszona, a sprawca pozostaje nieuchwytny.
Minęło kilka dni.
— Pojedźmy w tamto miejsce — zaproponował Michał.
— Nie! Nie idźmy tam! — krzyknęłam, łapiąc go za rękę.
Pojechaliśmy. Drżały mi nogi, kiedy staliśmy na tym wzgórzu. Czułam, że wydarzyło się coś okrutnego. Do tej pory śmierć była dla mnie tajemnicą, jakąś abstrakcją.
Słońce na moment schowało się za chmurę, a kiedy wyjrzało, odmieniło krajobraz. Niedaleko od nas w czymś skrytym w trawie, odbiło się światło. Podbiegłam i kucnęłam, aby wśród kępy trawy ujrzeć pierścionek. Wsunęłam na palec, pasował.
— Nie ruszaj, to należało do niej! — zakrzyknął Michał.
Nie posłuchałam. Od tamtego momentu moje dzieciństwo dobiegło końca. Przez całe lata przywoływałam obraz zamordowanej dziewczynki stworzony przez dziecięcą wyobraźnię. Chwilami widziałam też twarz sprawcy, a szczególnie ten jeden, osobliwy ruch ręką.
Moją bajką stała się dziewczynka leżąca pośród leśnych zwierząt i ptaków. Wyglądała, tak jakby spała, a królewicz przedostawał się do niej poprzez sitowie traw.
Kiedy dorosłam zrozumiałam, że to była zbrodnia z całą jej ohydą. A nożyce, kamień, papier pojawiały się i odchodziły, uporczywie powracały we śnie.
Ścisnęłam w dłoni pierścionek, wstałam, aby jak najszybciej wyjść z mieszkania. Skierowałam się do domu swojego przyjaciela z dzieciństwa. Wiedziałam, że wyjechał do Stanów, ale może ktoś z bliskich pomógłby mi go odnaleźć. Muszę wreszcie wymazać raz na zawsze ten obraz z mojego życia.
— Misiek! To Ty! — zawołałam, widząc mężczyznę na podwórzu.
Gdy odwrócił się, spostrzegłam swą pomyłkę. Ze starszym bratem Michała usiedliśmy na ganku.
— Trzy tygodnie temu umarł na glejaka mózgu — oznajmił chłodno i natychmiast dodał: — Dobrze, że pani przyszła. Miałem zadanie odszukać panią — podniósł się ociężale, nie spuszczając ze mnie wzroku — przepraszam na chwilę.
Zniknął za drzwiami. Kiedy wrócił, w ręku trzymał szarą kopertę.
— Proszę — podał mi ją. — Brat powiedział, że będzie pani wiedziała, co z nią zrobić.
Tydzień później.
Uścisnęłam rękę pani prokurator Karoliny Zagórskiej.
— Zofia Andruszko — wypowiedziałam z trudem, kładąc na biurko teczkę z zeznaniem Michała.
Wysoka kobieta o wypalonym spojrzeniu przejrzała zawartość.
— Kiedy to było? — W zmęczonym głosie funkcjonariuszki pojawiło się zainteresowanie, które po chwili zgasło.
— Dwadzieścia pięć lat temu — odpowiedziałam.
— Och, to bardzo dawno. — Wysiliła się na uprzejmość.
Pierścionek ciągle tkwił w kieszeni mojej marynarki, odruchowo namacałam go opuszkami palców.
Podpisałam zeznania i wyszłam. Po jakimś czasie otrzymałam wiadomość, że sprawa została umorzona z braku dowodów. Byłam zła i rozżalona.
Rok później.
Postanowiłyśmy z Marysią, spędzić ferie w domu babci. Stary, drewniany budynek przeszedł częściową renowację. Dwa dni wcześniej zadzwoniłam do pani Stasi, że będziemy i poprosiłam o napalenie w piecach. Kiedy weszłyśmy do domu, ciepło i zapach upieczonej przez sąsiadkę szarlotki przywrócił wspomnienia. Wieczór i noc przebiegły spokojnie.
Nazajutrz zaopatrzone w narty, gotowe do jazdy pojechałyśmy na wzgórze.
— Nożyce, kamień, papier! — krzyczała jakaś dziewczynka do chłopca i zacisnęła rękę w pięść. — Wygrałam! Teraz ja zjeżdżam! — I pomknęła w dół stoku.
Marysia też zniknęła, a ja znów stałam się bezbronną istotą z tamtego lata.
— Tamta mała panienka, to pani córka? — zapytał mężczyzna w goglach. Uśmiechnął się, zsuwając okulary, a moje spojrzenie powędrowało za jego dłonią, kiedy odgarnął włosy z czoła.
— Która? — zapytałam zdziwiona.
— Tamta na sankach — wskazał ręką i ponownie odsunął opadającą grzywkę.
— Nie, nie moja — odpowiedziałam poruszona.
Ten ruch. Skądś znałam ten nic nieznaczący gest, ale pamięć napotkała mur.
Zamglone słońce powoli przesuwało się za horyzont. Wiejący od północy lodowaty wiatr przybierał na mocy i mroził powietrze. Wzgórze zaczynało się powoli wyludniać.
Czekałam u podnóża na Marysię, kiedy znowu zaczepił mnie mężczyzna w goglach.
— Cały czas próbuję odgadnąć, z którą dziewczynką pani przyszła, ale kiepsko mi to wychodzi — zagadnął i zapatrzył się w zjeżdżającą na sankach postać w żółtej czapeczce, która po chwili wolno podążyła w kierunku wioski. On patrzył za nią, tak jakoś dziwnie…
Krzyk uwiązł mi w krtani.
Dwadzieścia sześć lat temu w tym samym miejscu podniosłam mały pierścionek. Dzisiaj, dwadzieścia sześć lat później mała dziewczynka wstała z trawy… już taka nieśliczna, bez ptaków i zwierząt. Za to opuchnięta i poobijana, z zakrwawioną twarzą i z wybitymi zębami. Pociągnęła za kieszeń, w której wciąż na dnie leżał pierścionek.
Sympatyczny mężczyzna około lat sześćdziesięciu przyszedł z wnukiem na sanki.
Cała wieczność minęła, nim zrozumiałam, po co się tutaj pojawił. Nagle odniosłam wrażenie, jakby przestrzeń wokół stała się szklanym słojem, a powietrze w nim tylko drgało, kiedy śmiech dziewczynki uderzał o ścianę, która po chwili rozsypała się, odsłaniając okrutną i zimną rzeczywistość.
Wiedziałam, że dziewczynka zginie, jeżeli nic nie uczynię…
Nożyce, kamień, papier...
Wygrałam.
W blasku fioletowych świateł odjeżdżał radiowóz z mężczyzną w goglach.

Urszula Torbiczuk

 

Przypisy:
* Zmarły – pozostawał w domu nie dłużej niż trzy dni. W tym czasie nie wolno było nieboszczyka zostawić w domu samego, a w pomieszczeniu musiało palić się światło. U wezgłowia trumny stawiano po obu stronach świece. Przy otwartej trumnie odbywało się czuwanie, któremu przewodniczył tzw. śpiewak. Prowadził on modlitwy i intonował pieśni. W czuwaniu nie brały udziału kobiety ciężarne, a jeśli były takie w najbliższej rodzinie, to nie mogły spojrzeć na twarz umarłego. Dzień pogrzebu poprzedzała tzw. "pusta noc" z modlitwą i śpiewaniem. Wieko trumny zamykały osoby spoza rodziny, by zmarły nie zabrał ze sobą kogoś z bliskich. Wcześniej odbywało się pożegnanie i pokropienie ciała wodą święconą. {w: Wikipedia }
** Zawoja – duża wieś w południowej Polsce, położona na południu kraju przy granicy ze Słowacją w województwie małopolskim, w powiecie suskim, w gminie Zawoja. Jest jedną z najdłuższych wsi w Polsce, liczy ok. 18 km długości. {w: Wikipedia}
Urszula Torbiczuk

Joomla Template - by Joomlage.com