Listy do pana Antoniego
Grecja - Zakynthos
Widzisz pan, panie Antoni, bogów, herosów mi się zachciało, Olimpu, oliwy i sera.
A wszystko przez to, żeś zaprosił nas pan na szarlotkę i tą Mitologię grecką, co to u pana w biblioteczce na półce stoi zobaczyłam. Piękne wydanie. Pan herbatę poszedłeś zaparzyć, a ja patrzyłam na nią i do bogów zatęskniłam.
Po trzech dniach byliśmy w Grecji.
Naszą grecką przygodę rozpoczęliśmy na Zakynthos - trzeciej co do wielkości wyspie na Morzu Jońskim. Wylądowaliśmy o świcie w deszczy i mgle. No cóż, październik.
Dzień wstawał niemrawo. Słońce powoli przebijało się przez chmury, aż w końcu rozświetliło, wyzłociło i rozpromieniło wszystko dookoła.
I tu panie Antoni, muszę panu powiedzieć, skąd się wzięła nazwa wyspy.
Otóż 1500 lat przed naszą erą był taki młodzieniec o imieniu Zakynthos, syn mitycznego króla Dardanosa i Elektry. Fatum jakieś nad tą rodziną ciążyło, bo gdziekolwiek się osiedlili, zaraz wojny, powodzie i inne kataklizmy się zdarzały. W końcu młody Zakynthos miał dość tego pecha. Zebrał grupę przyjaciół i tak im powiedział:
- Chłopaki, gorzej już być nie może. Wsiądźmy na statek, zabierzmy beczkę wina i popłyńmy, gdzie oczy poniosą.
Młodzi jak to młodzi. Zapachniały im przygoda i młode wino. Popłynęli. A kiedy wino się skończyło, zawinęli na pierwszą lepszą wyspę i zostali na niej na zawsze.
Zakynthos zakochał się w wyspie od pierwszego wejrzenia. Urzekła go złotymi plażami, stromymi klifami, lazurowym morzem, lasami nieprzebytymi i stadami dzikich zwierząt.
Osiedlił się, zbudował dom, posadził oliwki i nudzić zaczął się okrutnie. Faceci tak mają. Nudził się i nudził, aż w końcu z tych nudów wymyślił, że podbije inne wyspy. Ponownie skrzyknął równie znudzonych kamratów i powiedział:
– Słuchajcie chłopy. Zmarniejemy zanim te drzewka oliwne zaczną owocować. Brzuchy nam porosną i łby posiwieją. Wojaczki nam trzeba. Zamiast siedzieć, baby podszczypywać i dzieciakom tyłki podcierać, (piramidy, świątynie budowali, a pampersów nie wymyślili) zbudujmy statki i popłyńmy na podbój. Zawsze to lepiej na wojnie, niż ze zrzędliwą żonką na kupie siedzieć i w tej kamienistej ziemi motyką grzebać.
I tak przez jednego znudzonego samca zaczęła się wycinka lasów. Dziś na wyspie sterczą nagie skały.
Zakynthos czciła bogów Olimpu - głównie patronującego sztuce Apolla i opiekującą się łowiectwem Artemidę.
Ten Apollo to dopiero był cwaniak. Siedział sobie w cieniu pod drzewam i grał na lirze. Niby poezję tworzył, uroki wyspy wychwalał, ale według mnie leń z niego był okrutny. No bo patrz pan, panie Antoni, ta jego siostra Artemida – śliczna panienka – ciągle musiała po lasach z łukiem biegać. Z tego, co upolowała, różne kebaby i gyrosy temu nierobowi pichciła. A on brzdęk, brzdęk na lirze.
Dla przykładu wyobraź pan sobie, panie Antoni, taką scenkę:
Do leżącego w cieniu oliwki Apolla przychodzi Artemida i mówi:
- Słuchaj Apolciu, jedzenie nam się skończyło, nie ma co do gara włożyć. Idź no tam, w ten zagajniczek i coś upoluj, a ja tu w cieniu posiedzę, bo migrenę mam okrutną. W dodatku słońce źle mi na cerę robi, a głupio będzie, jak mnie kiedyś z piegami w alabastrze zaczną rzeźbić.
A na to Apollo:
- Artemko, nie zawracaj mi głowy. Wenę mam, natchnienie, poemat piszę, a ty mi tu z jakąś przyziemną migreną wyjeżdżasz. Ja dzieła tworzę, wyższą kulturą się zajmuję, na wyżyny sztuki wzlatuję. Kiedyś tacy jak ja nagrodę Nobla będą dostawać. A ty o mięsie i piegach. Sama weź łuk i leć do lasu. Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Za parę tysięcy lat kobiety uwielbiać będą zakupy, więc bądź awangardą. A potem kebaby zrób, tylko pamiętaj, żebyś znowu nie przypaliła jak ostatnio. A teraz nie przeszkadzaj, bo szukam rymu do „Apollo boski”.
Tu mocniej wcisnął na głowę wieniec z lauru i macierzanki, przymknął oczy, coś tam brzdęknął i zasnął.
I jeszcze tylko dodam, że na znalezionych monetach Zakynthos z wężem pozuje.
Ponoć na wyspie żyły tysiące tych gadów. Zakynthos panicznie się ich bał, więc skutecznie pozbył się tej plagi. Dziś ekolodzy przykuliby się do tych węży i ani jednego nie daliby unicestwić. A ja zamiast do Grecji pojechałabym do Koziej Wólki.
Ale gdybyś pan, panie Antoni, chciał więcej wiadomości o Zakynthosie, to masz pan to piękne wydanie Mitów greckich.
A teraz opowiem panu o dzisiejszym Zakynthos.
Nie ma już na wyspie nieprzebytych lasów dębowych. Dziś zdominowały ją oliwki. Rosną dosłownie wszędzie. A jest to drzewko niezwykłe. Drzewko - inwestycja dla przyszłych pokoleń. Będą z niego miały oliwę wnuki, prawnuki i pra–pra-pra-prawnuki.
Nie zgadniesz pan, panie Antoni, jaki wiek mogą osiągnąć te drzewa. Ja widziałam taką oliwkę, która ma około dwóch tysięcy lat! Rośnie sobie na rozwidleniu dróg, kozy po niej skaczą, psy obsikują, a ona trwa. Trwa i owocuje.
Najstarsza znana oliwka ma trzy tysiące lat. Rośnie na Krecie w miejscowości Vounes i ma się dobrze. Aż trudno uwierzyć.
Pień oliwki pełen jest sęków, guzów i dziur. Powykręcany, pobrużdżony, pogięty. Widać na nim ślady pożarów, złamań i innych nieszczęść. Oliwka ma sprytną metodę leczenia ran. Przyrosty pnia są od zewnątrz, a nie jak w innych drzewach od wewnątrz. Stąd te pnie jak z horroru, jak z dna piekieł, jak z Czarnobyla. Nic tylko się bać.
Udokumentowano, że uprawiano ją już we wczesnym neolicie. W jaskiniach nad Morzem Martwym znaleziono pestki oliwek datowane na 3700-3500 lat p.n.e.
Rozumiesz pan teraz, panie Antoni, moją fascynację tym drzewem?
Ale wracam do zwiedzania.
Kiedyś na Zakynthos można było oglądać wiele zabytków, pochodzących z poprzednich epok. Niestety, w 1953 roku wyspę nawiedziła potężne trzęsienie ziemi. Prawie wszystkie stare pałace, kościoły i inne zabytkowe budynki zostały zrównane z ziemią. Część z nich udało się odbudować, ale to nie one przyciągają turystów. Główną atrakcją są plaże, klify, jaskinie i niezrównane widoki.
Drogi na wyspie są wąskie i kręte, nie ma tras szybkiego ruchu. Bo właściwie i po co. Tu nikt się nie śpieszy, życie toczy się wolno, wolniutko. To przecież gorące południe.
Tak właśnie nieśpiesznie wybraliśmy się do Zatoki Wraku.
Nieśpiesznie oglądaliśmy mijane miasteczka, nieśpiesznie zachwycaliśmy się plantacjami pomarańczy i oliwek, nieśpiesznie napawaliśmy się mijanym krajobrazem, aż w końcu dotarliśmy na szczyt klifu nad Zatoką Wraku i popatrzyliśmy w dół.
Widok zapiera dech w piersiach. Białe ściany urwiska kontrastują z turkusowo-błękitnym morzem. W niedostępnej z lądu zatoce lśni w słońcu plaża, na środku której leży rdzawy wrak statku. Sztandarowy widoczek z wyspy Zakynthos.
Gdybym sama tego nie widziała, pomyślałabym, że w folderowym zdjęciu maczał swoje paluszki Photoshop. Nic bardziej mylnego. Gmeranie w tych barwach, w tym absolutnym pięknie byłoby grzechem.
Z tym wrakiem statku, panie Antoni, nie do końca wszystko jest jasne.
Według legendy, statek należał do przemytników papierosów, którzy w czasie jednego z rejsów w 1983 roku zostali zauważeni przez straż przybrzeżną i uciekając przed pościgiem, wpadli na mieliznę. Mieszkańcy wyspy zagospodarowali łup i przez rok cieszyli się darmowym paleniem.
Mniej romantyczna historia to ta, że prawdopodobnie ktoś, chcąc pozbyć się problemu ze złomowaniem, porzucił go w zatoce.
Jest jeszcze jedna wersja, najbardziej przyziemna, która mówi, że władze wyspy celowo go tu umieściły jako atrakcję dla turystów.
Możesz pan, panie Antoni, wybrać sobie dowolną wersje. Faktem jest to, że ta kupa zardzewiałego złomu tworzy spektakularny widok.
Żeby dostać się do Zatoki Wraku, trzeba popłynąć stateczkiem. W pobliżu sąsiadują ze sobą dwa porty. Jeden obok drugiego. Nie więcej niż dwieście metrów. Dwieście metrów niezgody. Nie ma żadnej dróżki, po której można przejść piechotą od jednej przystani do drugiej. Nie można, bo właściciele portów od wielu pokoleń są ze sobą zwaśnieni. Jeśli jakiemuś turyście nie uda się wypłynąć z jednego portu, to może spojrzeć, czy konkurencja ma wolne stateczki. Jeśli ma, trzeba przejechać krętymi drogami te drobne dwadzieścia kilometrów i już można płynąć.
My mieliśmy zarezerwowany rejs. Usiedliśmy sobie na prawej burcie i podziwialiśmy białe klify, wystrzępione skały i niezliczone jaskinie, które morze wyżłobiło w skałach. Co jakiś czas wpływaliśmy do niektórych z nich. A bywają naprawdę ogromne. Bez problemy można było ukryć w nich zrabowane łupy, a nawet całe statki. Nic dziwnego, że wyspa był rajem dla piratów.
Kiedy dopłynęliśmy do Plaży Wraku, nie było na niej nikogo. Brodząc w wodzie wyszliśmy na brzeg. Cała plaża składa się z bieluchnych wyszlifowanych kamyków. Małych i dużych. Otaczają ją wysokie, strome, wapienne ściany. Do tego szmaragdowe morze i słońce. Po prostu raj. Słychać było tylko chlupotanie fal i krzyk ptaków.
Po chwili do brzegu zaczęły przypływać inne łodzie i zrobiło się zdecydowanie zbyt tłoczno.
Wracamy. Jutro płyniemy na Peloponez.
I tylko szkoda, że pana, panie Antoni tam z nami nie było.
Pozdrawiam
Jola