List do pana Antoniego
Grecja – Mani i Jaskinie Dirou
Spróbuj pan zgadnąć, panie Antoni, gdzie dzisiaj byłam i co oglądałam. I od razu panu powiem, że nie były to super stare ruiny, nie kolejne muzeum i nie dobra restauracja. Nie wiesz pan? No to mała podpowiedź:
Byłam u wrót Hadesu.
Może niezupełnie u wrót, bo wrota gdzieś przepadły i nawet najlepszy GPS nie pokazuje do nich drogi, ale to właśnie w tej okolicy starożytni Grecy umieścili wejście do podziemnego świata umarłych. I choć starożytność minęła, to zła sława pozostała. Może właśnie dzięki niej w średniowieczu wierzono, że tu znajduje się główna siedziba diabłów?
A dziś? Dziś diabły „poszły w diabły”, ale ludzie szepczą, że w opustoszałych domostwach błąkają się duchy szukające krwawej wendety.
Czy to prawda? Nie wiem. W duchy nie wierzę, ale na wszelki wypadek wolałam nie sprawdzać.
I co? Zgadł pan, co to za miejsce? Nie? No to nie będę pana więcej męczyć. Oto rozwiązanie:
Byłam na półwyspie Mani.
Powiem panu, że z tym Mani od początku były same kłopoty. A wszystko zaczęło się tak:
- Dawno, dawno temu, kiedy Bóg stworzył Ziemię, został mu pełny worek kamieni. Usiadł na boskim tronie i zaczął kombinować jak je zagospodarować. Noc zapadała, a on nie miał pomysłu. W końcu machnął ręką, wysypał je do morza i poszedł spać.
I tak powstało Mani.
Okazało się, że te boskie resztki, ta niedostępna i nieprzyjazna kraina, gdzie ziemi uprawnej tyle, co kot napłakał, to istny raj dla wszelkiego rodzaju wyrzutków i uciekinierów. Dlatego całe greckie szemrane towarzystw tłumnie przybywało na Mani, osiedlało się, zakładało rodziny i ze wszystkich sił próbowało przetrwać. Ludzie ci szybko przekonali się, że ta uboga kraina nie jest w stanie ich wyżywić. Zaczęły się walki klanowe. Początkowo toczono bitwy o ziemię. Z upływem lat przekształciły się one w krwawe walki o władzę i honor
Nikt nigdzie na świecie nie toczył wojny tak, jak Manijczycy.
Bo na Mani, panie Antoni, obowiązywał swoisty kodeks honorowy. Nigdy nie atakowano z zaskoczenia. Kiedy jedna rodzina miała na pieńku z drugą, jej przywódca biegł do popa, padał na kolana i nadawał:
- Ten mój sąsiad Katiokis wrzucił na moje pole kamień! Kamsztor! Głaz przeogromny!
Zbiory zniszczył mi doszczętnie!
Pomrzemy z głodu – ja i cała rodzina!
Wybiję to plemię do ostatniego, wrednego, męskiego potomka!
Zemsta mi się należy jak psu buda!
- A gdzie ten kamień – pyta przytomnie pop.
- A mam go gdzieś tutaj – tu poszkodowany pogmerał w kieszeni i wyjął nie większy od oliwki dowód przestępstwa.
- O jest. Popatrz popie, oto dowód. Jestem w prawie, moja własność została naruszona, mój honor splamiony, hańbą mnie okryli!
Pop nie zadzierał z wiernymi. W końcu to dzięki nim miał co do miski włożyć, więc powiada:
- Nie da się ukryć, jest dowód, jest przestępstwo, masz prawo do wendetty. Zaraz polecę na dzwonnicę, uderzę w dzwony i ogłoszę waszą wojnę.
BIM-BOM!!!
BIM-BOM!!!
BIM-BOM!!!
Dzwony biły, głosząc "dobrą nowinę”, a zwaśnione rodziny budowały na wyścigi wieże. Kto miał wyższą, ten łatwiej mógł pokonać przeciwnika.
Mężczyźni czasami całymi latami nie opuszczali swoich wież. W dzień walczyli, a nocami dobudowywali kolejne piętra. I tak przez całe pokolenia. Wygrany, czyli ten, któremu udało się pozabijać wszystkich mężczyzn z rodziny przeciwnika, ogłaszał zwycięstwo i pokrywał wieżę marmurowym dachem.
A potem zaczynał nową wojnę.
Na Mani ciągle żywe są wspomnienia tamtych walk. Słyszałam, że niektóre chwalą się tym, że przez dwieście lat żaden mężczyzna z ich rodziny nie zmarł śmiercią naturalną.
Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie pomnik upamiętniający tamte czasy.
Gdyby ktoś zapytał mnie, co powinno być na takim pomniku, postawiłabym na wieżę i bohatera. Ale na Mani nic nie jest takie oczywiste, więc na pomniku stoi kobieta. Wypisz wymaluj radziecka kołchoźnica. Wprawdzie inaczej ubrana i bez robotnika. ale sierp krzepko dzierży w dłoni.
Dlaczego kobieta?
No cóż, nie miały one łatwego życia. Nie brały wprawdzie bezpośredniego udziału w walkach – kobiety były neutralne - ale uprawiały pola, wychowywały dzieci, nosiły kamienie na podwyższanie wież, prały, gotowały - jednym słowem robiły wszystko, żeby rodzina przetrwała.
Mężczyźni, niczym bajkowe księżniczki, siedzieli w wieżach i wojowali.
A kiedy sąsiadka chciała wpaść do sąsiadki na kawę, stawała pod wieżą, zadzierała głowę i krzyczała:
- Hej, Dijas, a odłóżże na chwilę strzelbę, odpocznij krzynkę, winka się napij i zjedz sera. Ja na kawę do Helledy idę. Ona już swojemu Christophowi zakazała przez godzinę zabijać. A rozejmu przestrzegajcie, bo jak nie, to szlaban na kamienie, na kolację i na następnego syna nałożę. A przy okazji na dzieciska z góry zerknij, żeby szkód nie narobiły, bo na następną wojnę chłopaków nam nie starczy.
Wrogowie potulnie odkładali broń, siadali na szczytach swoich wież i cierpliwie czekali.
Ciekawostką jest, że na czas zbioru oliwek walki przerywano. Zawieszanie broń obowiązywało również, kiedy we wsi odbywały się wesela i chrzciny synów. Tylko synów, a to z racji ich przyszłej przydatności do walki. Niedawni wrogowie zasiadali wtedy wspólnie przy stołach i radośnie przypijali jeden do drugiego.
A potem zabijali się dalej.
I tak przez 400 lat.
Aż trudno uwierzyć.
Kiedy Mani najechali Turcy, kobiety chwyciły za broń i na równi z mężczyznami (w świetle tego, co tam się działo, pewnie nie było ich zbyt wielu) stanęły do walki i wroga pokonały.
Śmierć na Mani była namacalna, wszechobecna, codzienna. To ona dyktowała warunki i wypełniała życie mieszkańców.
Do dziś przetrwało blisko osiemset wież. Część z nich zamieniono na hoteliki, większość jednak rozpadła się lub sterczy porzucona. Ile było ich kiedyś? Tysiące?
Manijskie wieże - świadectwa krwawej wendety i głupoty ludzkiej.
Znając teraz historię Mani, nie dziwisz się pan, że tym kobietom należał się pomnik. Pomnik za święta cierpliwość, z jaką znosiły swoją dolę.
Pewnie już pana, panie Antoni, okrutnie znudziłam tymi wojnami, wieżami i całą tą mroczną historią, dlatego zmienię temat i opowiem panu o krasowych Jaskiniach Dirou, które swoim absolutnym pięknem zaskoczyły mnie kompletnie.
Tylko ich niewielka część została udostępniona do zwiedzania. Ciągle są zagadką. Do dziś nie zostały spenetrowane do końca. Ich korytarze wyrzeźbiła podziemna rzeka, a przesączająca się przez wapienne skały woda stworzyła fantastyczne formacje naciekowe.
Jaskinie zwiedza się, płynąc łodziami. Woda jest przeraźliwie zimna i miejscami jej głębokość dochodzi do trzydziestu metrów.
Każdy milimetr ścian i sufitów pokryty jest milionami stalaktytów. Z wody wyrastają ogromne stalagmity. Łączą się za sobą, przenikają, tworzą wyspy i półki. A wszystko kolorowe, plastyczne, niezwykłe.
Zastygli w podziwie wolniutko płynęliśmy zawiłymi korytarzami, słuchaliśmy spadających kropel wody i nie mogliśmy uwierzyć, że to, co widzimy, istnieje naprawdę. I wszystko byłoby jak w bajce, gdyby...
- gdyby nie poobcinane końce bezcennych stalaktytów
- gdyby nie powiercone dziury w stalagmitach tylko po to, żeby zawiesić koła ratunkowe
- gdyby nie kable, przybite gwoździami do mających miliony lat nacieków
- gdyby nie wygolony do nagiej skały jeden z korytarzy, tylko po to, żeby turyści nie musieli schylać głów
Cała reszta jest absolutnym pięknem
Tekst i zdjęcia - Jolanta Mrecka