WYZNANIA CHOINKOWEGO ANIOŁKA

Aniol w fartuszkuJestem już stary.

Właściwie to czasem mi głupio, że wciąż wyglądam na małą dziewczynkę ze skrzydełkami, na dodatek w niebieskiej sukience. Już mi ten strój nie pasuje. Włosy wyleniałe, skrzydła wyleniałe, a ja wciąż z tym przylepionym uśmiechem udaję, że nic się nie zmieniło. Oni tak chcą. Chcą, żeby Święta były zawsze magiczne, radosne i takie, jak pamiętają z dzieciństwa. Wisiałem, a pamięć wciąż mi dopisuje, jeszcze u starszych państwa, czyli dziadków moich dzisiejszych właścicieli.

Ach, jakie wtedy bywały Święta!

Co prawda zdarzyło się raz, czy dwa, że któraś z ciotek rezydentek, lub przygarniętych na ten czas życzliwości osób, wpadała na pomysł, żeby zastąpić mnie jakąś gwiazdą, albo, o zgrozo, tak zwanym szpicem. Ale prędzej, czy później i tak zawsze ktoś rozsądny przypominał sobie, że beze mnie choinka nie wygląda na zadowoloną.

A z choinkami, to też różnie bywało. Pan domu przyjeżdżał na Święta zwykle dopiero w Wigilię, więc jak pani zdążyła ładną choinkę kupić wcześniej, to nie wstyd mi było przynajmniej przed gośćmi. Ale bywało, że w ostatniej chwili na targu już same krzywe, łyse i ogólnie marne okazy zostawały i wtedy do Trzech Króli czerwony jak burak na takim drapaku wisiałem.

Co tam. I tak przez cały rok w tej przepastnej, skórzanej walizce, zamknięty z bombkami czekałem na każdą Wigilię.

No właśnie. U starszych państwa w Warszawie, potem w Kielcach, to ja na tej choince z bombkami wisiałem. Potem, jak młodsi państwo do Krakowa się przenieśli, nagle z tych bombek zrobiły się bańki. I bądź tu aniele mądry.

U nas prezenty zawsze Aniołek (czyli ja) przynosił. W Krakowie nawet tej funkcji mnie pozbawili i teraz już Mikołaj się tym zajmuje.

Koniec świata.

Wszystko się im pomyliło. Ale co tam. Póki jeszcze się nie rozpadłem, to jednak co roku wyciągają mnie z tej walizki. Wiszę sobie na szczycie raz większego, raz mniejszego chojaka i patrzę, i patrzę i patrzę i jestem szczęśliwy.

Przy stole dawniej, pamiętam, to nawet ponad dwadzieścia osób siadało. Stół bielił się haftowanym obrusem, wszyscy byli pięknie ubrani i zawsze, ale to zawsze w eleganckich butach. Teraz zdarza się niektórym, że i w pantoflach do Wigilii siądą. No nie wiem, nie wiem…

Chyba wolałem tamte stoły i tamtych domowników. Wielu już odeszło, wielu przybyło, a z perspektywy mojego wierzchołka, zmieniają się tylko dzieci, które prezenty spod choinki wyjmują. I bardzo lubię, kiedy wszyscy sobie życzenia składają i opłatkiem się łamią. To jeszcze zanim do stołu usiądą. Niektórzy łezkę uronią, niektórych coś rozśmieszy, ale ja czuję tam, na górze, że w powietrzu unosi się mnóstwo miłości i ciepła. Naprawdę są fajni. I o mnie nie zapominają. Przy słodkim, każdy, kto dostanie prezent, odwija go z tych pięknych papierków i dziękuje Aniołkowi, znaczy mnie, a ja ten moment uwielbiam, bo oni się tak cieszą za każdym razem i zawsze im się podoba. Potem śpiewają kolędy. Dawniej dziadek na fortepianie akompaniował, teraz śpiewają a capella i trochę fałszują, ale u mnie ze słuchem już nie najlepiej, więc mi to wcale nie przeszkadza. Siedzę sobie tam pod sufitem, słucham, czasem nucę. Patrzę na tę moją rodzinę i myślę, że nie zamieniłbym jej na żadną inną na świecie. Tak, raz do roku jestem bardzo szczęśliwy.
Boże narodzenie 2015

Joomla Template - by Joomlage.com