BEZ TALERZA
(z serii opowiadań wigilijnych)

Posiedzę tu przy tobie trochę. Gdybym przysnęła, to się nie obraź. No i nie miej mi za złe, że zwracam się do ciebie tak bezpośrednio, na „ty”. Rozumiesz chyba, że nie mogę inaczej, skoro nie znam twojego imienia ani nazwiska. Nic o tobie nie wiem ani ja, ani lekarze, ani policja. Nikt o ciebie nie pytał, nikt cię nie szukał, może nawet nie jesteś z naszego miasta. Tak więc na razie jesteś naszą Enenką (NN). Już trzecią dobę. Leżysz sobie spokojnie, podłączona do aparatury. No i żyjesz. Ze wspomaganiem co prawda, ale żyjesz. Słyszysz co mówię? Nieważne, słyszysz – nie słyszysz... tak sobie pomonologuję (zabawne słowo, prawda?). A może jednak coś do ciebie dociera? Kto to wie? No i mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi. A mnie pomoże. Bo wiesz, człowiek potrzebuje drugiego człowieka. Święta za parę godzin, wigilia...

Choinki, prezenty, stoły zastawiane wieloma potrawami i oczywiście dodatkowy talerz dla zbłąkanego wędrowca. Tradycja. No i wspomnienia. Starsi, tacy jak ja, opowiadają: „dawniej to było inaczej, biedniej, trudniej, ale lepiej. I czas nie uciekał tak szybko jak teraz i rodzina trzymała się w kupie. Serdeczność była szczera, życzliwość, poszanowanie. A przy świętach to szczególnie tę więź się czuło”.

Wiesz, ja już ponad czterdzieści lat jestem pielęgniarką, prawie od początku w tym szpitalu. Naharowałam się niemało, napatrzyłam się ludzkiej biedy, nieszczęść, chorób. Przykro mówić: leków więcej, lekarze lepiej wyuczeni, medycyna robi postępy, ale równocześnie takie to wszystko odarte z uczuć. A i ci co odwiedzają chorych to też zachowują się jak roboty, jakby realizowali jakiś projekt zgodnie z procedurami. Coraz mniejsze serca ludzie mają. Nie wszyscy oczywiście, tu bym zgrzeszyła kłamstwem gdybym tak uogólniała. Ale nie zaprzeczysz, że świat się robi bezduszny w codziennym pędzie. Za czym? Biegną, pędzą i zatrzymują się jak już w zasadzie jest za późno. Prawie na wszystko za późno... I drapią się po głowach i frasują ile rzeczy przegapili, ilu się już nie da nadrobić, ile przeżyć i wrażeń ich ominęło. A czasu nie cofniesz...
Wysyłają mnie na emeryturę. „Pani Steniu, przecież może pani już odpocząć, będzie pani miała z czego żyć, a jakby brakło to w ostateczności może uda się jakiś płatny dyżur od czasu do czasu załatwić” – tak kuszą, ale zaraz szybciutko asekuracyjnie dodają „chociaż prawdę mówiąc procedury nie przewidują zatrudniania pracowników zewnętrznych i szpital ma coraz mniejsze fundusze”. A ja im na to grzecznie ale stanowczo odmawiam. I dziękuję za troskę. Jak człowiek całe życie pracował, to bez pracy boki sobie obije o ściany w pustym mieszkaniu. Jeszcze mam zdrowie, żeby pracować to i jestem tu gdzie jestem.
Ciekawa jesteś co u mnie w domu? Mąż już nie żyje od dwunastu lat, dzieci wyuczone, opuściły gniazdo. Taki porządek rzeczy. Mają swoje rodziny, żyją swoim życiem. Kontaktujemy się ze sobą, a jakże. Dzwonimy do siebie. „W tym roku, mamuś, to cię nie odwiedzimy, ani nie zapraszamy do siebie, bo wiesz – Jurek wykupił wczasy na Majorce, taki dwutygodniowy turnus świąteczno-noworoczny. Musimy odpocząć. Wiesz jak jest. No to kończę, pa! Aha! zdrówka życzymy i wesołych świąt! No, na razie. Pa, pa”. Synowi się nie naprzykrzałam, bo z synowymi to różnie bywa... No i dobrze zrobiłam, jakbym przewidziała... Okazało się, że wnuczki jadą na obóz narciarski gdzieś w Alpy, a oni mają na święta gości – dawni znajomi z czasów studiów przylatują do nich z Kanady. To gdzież tam miejsce dla mnie?
Co było robić? Machnęłam ręką na wszystko, nie pierwszy raz kroiła mi się samotna wigilia, jakoś sobie poradzę. A tu masz! - stało się inaczej. Mam towarzystwo, jestem z tobą. Już tak dużo o mnie wiesz. A ja o tobie? Mało co, więcej się domyślam. Akurat byłam na dyżurze jak cię ERKĄ przywieźli. Nieprzytomną, z obrzękiem mózgu od uderzenia, bez dokumentów, bez telefonu. Elegancka pani, koło 50-tki. W jednym z butików w galerii sprzątająca odnalazła cię w kąciku przebieralni, przykrytą ciuchami, które pewnie wzięłaś do przymiarki, żeby coś wybrać i wystroić się na święta. Pewnie wpadłaś w oko jakimś bandziorom... Ruch przedświąteczny, w sklepach głośniki wyją kolędy, czy inne kolędopodobne, ludzie się przepychają, na ostatnią chwilę wybierają prezenty, jak w amoku, to i pewnie nikt się nie zorientował, że może się dziać coś groźnego... Dla chuliganów taki czas to doskonała okazja do kradzieży. Ogłuszyli cię, okradli i zostawili.
No i tak to jesteśmy tu razem.
Coś mi się wydaje, że ty też nie miałaś się gdzie podziać na święta, szukałaś dla siebie miejsca i pewnie nie znalazłaś, to chciałaś sobie wynagrodzić porażkę jakimś eleganckim ciuchem. Aha, i butelkę wina miałaś w torbie, nie zdążyli ci zabrać.
Patrzę na ciebie, obserwuję bezwstydnie. Bez makijażu nie wyglądasz już tak młodo i atrakcyjnie jak wtedy, gdy cię przywieźli. Szpitalne łóżko odkrywa wszystkie mankamenty, zdziera „przysłonę”. Ale dłonie to masz zadbane, delikatne. Nie bawisz się w porządki przedświąteczne, prawda? Stać cię na zatrudnienie kogoś do sprzątania. Gdyby nie ten wypadek to na wigilijną wieczerzę pewnie poszłabyś do restauracji albo zamówiła sobie dostawę do domu, do tej butelki wina. A tu masz – stało się jak się stało. Wigilia. Nie jesteś sama. Ja też. Która to godzina?
Podeszła do okna. - O! Jest pierwsza gwiazdka! Mam opłatek. Podzielimy się. Wkładam ci go pod poduszkę. Wracaj En-enko. A kiedy wrócisz, może się spotkamy? Na mnie możesz liczyć. A na razie, to ubiorę ci jeszcze skarpety, bo noce tu bywają chłodne. I zdrzemnę się trochę.

„Cicha noc...”

                                                                                  Ewa Zdziejowska
                                                                                  Styczeń 2017

 

Joomla Template - by Joomlage.com