DSCF1025Rajski ogród

Rozlewał się plamą na wzgórzu, niczym cień burzowej chmury.
Kiedy autobus wjeżdżał na szczyt, z twarzą przyklejoną do szyby sprawdzała, czy jeszcze jest. Robiła tak przez pięć, dziesięć kolejnych lat.
Był, trwał nadal.

Jako mała dziewczynka odwiedzała go z siostrą i ciocią Władą, zawsze w środku lata. Z rana ruszały, a wracały późnym wieczorem. Ich nogi wtedy plątały się i potykały w przydrożnym żwirze, a w powietrzu unosił się słodki zapach trawy skropionej rosą. Przy domach ujadały niespokojne psy.
Droga do niego prowadziła najpierw ostro pod górę szosą, potem łagodnie, polami poszatkowanymi kreskami ścieżek. Z oddali widać było ich okrągłe głowy, które jak pionki, przesuwały się aż do jego obrzeży i wkraczały do środka. Stawały przed drewnianym domem Kapitana. Uchylały drzwi i wbiegały po skrzypiących deskach w jasne, puste pokoje. Czasami znajdowały tam ludzkie ślady. Brudne flanelowe koszule, ogarki świec, stajenną lampę naftową. Czasami pokoje były wypełnione ziarnem, które osypywało się cichutko tworząc u podnóża pryzm pyliste kałuże.

Kim był Kapitan, nie wiedziały . W kuchni murowanego domu, pod jego adresem padały, wypowiadane z goryczą zdania,
- „To przez niego”,
- „Co mam teraz zrobić ?”
kończone słowem „ryzykant”, które ze zgrzytem wpadało do szuflady między noże . Słuchały, ale nie rozumiały.
Ogród Kapitana oddzielony płotem od sadu , zaniedbany i bezpański, miał prawdziwy skarb - studnię. Przewiercona do dna góry, z kieratem w który kiedyś wprzęgano konie, by mozolnie wyciągały drewniane wiadra pełne lodowatej wody. Jeszcze teraz można było odnaleźć w suchym podłożu nikłe wzory ich podków.
Sad, ogród jej dzieciństwa, rozciągał się dookoła murowanego domu na wzgórzu. Nakrywał przestrzeń wokół czapą splątanych gałęzi, dając cień i mrok. Wydawało się, że jabłonie, grusze i śliwy podawały sobie ręce, żeby chronić to miejsce. Huśtawkę , altanę, soczystą trawę poprzecinaną ścieżkami, które prowadziły do zwalonej bramy przy drodze i dom. I kobiety, które tam mieszkały, bo to był dom kobiet.
Wyprzedzając ciocię dziewczynki wbiegły do ogrodu, wirowały wokół drzew dotykając gładkiej kory czereśni. Zanurzały stopy w trawie miękkiej i usłużnej. I raz po raz nawoływały swoje dorosłe przyjaciółki.
- Eniu ! Basiu ! Gdzie jesteście ?
Wreszcie popchnęły furtkę oddzielająca sad od gospodarskiego obejścia i znalazły się na podwórku. Najpierw wpadły do stajni. Była pusta, nawet źdźbła trawy. Potem okrążyły chlew i w końcu stanęły przed otwartą na przestrzał stodołą, z drabiniastym, wyładowanym słomą, wozem na klepisku. Enia na rozstawionych szeroko nogach z wściekłością wbijała widły w snopki i przerzucała je do sąsieku. W mętnym świetle, pod gotyckim sklepieniem, wirowały plewy i kurz, który przylepiał się do spoconych twarzy i rozmazywał na policzkach. Młodsza, Basia ledwie nadążała za siostrą z układaniem. Zawiązana na głowie chustka co i raz zjeżdżała na jej czoło zasłaniając oczy. A ona plątała się, zaczepiała o powrósła. Jeszcze chwila i wybuchnie płaczem.
- Uciekajcie stąd ! Już was tu nie ma! – Głos Eni nie żartował.
Popędziły do domu. Wyschły im gardła i prawie czuły na języku słodko - kwaśny smak renglod wyławianych z kompotu.
Ale w kuchni zalanej porannym światłem były obie panie. Pani Doboszowa siedziała przy stole nad kartką papieru, a w dłoniach obracała kopertę usiłując odczytać ze stempla datę nadania.
- Powiedz mi, Włado, co byś o tym pomyślała?
- O jego pytaniu, nie o nas ale o sad. Czy obrodził tego roku ?
- O snach, które opowiada. „Stoję przed naszym pięknym domem i patrzę na rozległą dolinę poniżej i zamykające ją wzgórza ”’
- I post scriptum, w którym donosi „ Kapitan jest w Europie, to jego młodszy brat, jak wiesz i być może on sam, albo jego wysłannik wam pomoże.”
- W czym ? – westchnęła bezradnie pani Doboszowa.
Pewnie były tam jeszcze nie raz, ale tego dnia zobaczyła, coś czego nie zauważała dotąd. Nieotynkowane ściany kuchni z widoczną na nich plątaniną rur, którymi nigdy nie płynęła woda, kable dyndające z sufitu, budynki gospodarcze puste, osuwające się w niebyt i niemoc kobiet. Ich bezsilność w tamtych powojennych latach.

Joomla Template - by Joomlage.com