Wesele w Michałowie

- Księże proboszczu! Księże proboszczu!
Woźnica ściągnął lejce, w zapadającym zmroku ledwie było ją widać. Osadził konie w miejscu i odwrócił się do tyłu –To ta mała Hania ze szkoły od Niklów.
- Księże proboszczu a mogę się z wami zabrać na wesele?
-Rodzice wiedzą? Spytał surowo proboszcz. Nabrała powietrza – pewnie - i już wspinała się i sadowiła na ławeczce obitej czerwonym pluszem w odświętnie przystrojonej bryczce. Plecami do woźnicy i przodem do proboszcza, który zaczął ją przepytywać. Rozglądała się z satysfakcją, to tą bryczką państwo młodzi jechali do kościoła.


- Miastowe wymysły, sarkały gospodynie, ślub w sobotę po południu, a nie po niedzielnej sumie. A wesele bez zabawy, kto to widział. Dojeżdżali, dom zatopiony w ciemnym ogrodzie, z gorejącymi światłem oknami, pęczniał od gwaru, ciepła i łagodnie kołysał się w wieczornej mgle. Kiedy szli do niego alejką, drzwi wejściowe otworzyły się szeroko, buchnęło zapachem kiszonych buraków, pieczonego mięsa i waniliowym, serników. Przez pokoje ciągnął się wąski stół, nakryty białymi obrusami. Goście wstawali, przepraszali, przesuwali się, robili miejsce dla proboszcza. Zasiadł u jego szczytu, zaczęto wnosić w głębokich filiżankach parujący barszczyk i półmiski chrupiących pasztecików. Dzwoniły małe kieliszki, głowy pochylały się smakowały, podnosiły, mlaskały z aprobatą.
-A gdzie panna młoda?
Młody już usadowił się przy księdzu, trochę podchmielony i roześmiany. Hania też jej szukała.
-Przebiera się, ani się w tej sukni tutaj nie przeciśnie –rzuciła ciotka Jula. Dziewczynka leciutko uchyliła drzwi i wcisnęła się do sypialni ciotki.
Prawie nie dotykając się, stali naprzeciwko , panna młoda i chłopak, którego nie znała. Ona w białej nylonowej halce, bosa, unosząca się na palcach. Zbliżali do siebie usta jakby spijali rosę z wiosennych liści.
- A ty co tu robisz, rodzice wiedzą, że aż tu zawędrowałaś? Chłopak zniknął za oknem .Pozostawił za sobą zapach papierosów i wody po goleniu.
- Haniu, przecież rodzice pewnie dawno cię szukają. Proboszcz z trudem gramolił się z za stołu.
-Już jadę, to zabierze się ze mną. Przetrzepią jej skórę to pewne. Skórę miała całą, żal jej tylko było rodziców nie na żarty zaniepokojonych jej zniknięciem. Zresztą kiedy wróciła prawie już spała, tato wyniósł ją z bryczki i ułożył na środku ich szerokiego małżeńskiego łóżka. Spała niespokojnie, śniło jej się porwanie panny młodej. Unosił ja na koniu nieznajomy, welon omotał ogon, a jej bose stopy miarowo obijały się o koński brzuch. Włosy dziewczyny powiewały, odchyliła do tyłu głowę i gruchała gardłowo.

Joomla Template - by Joomlage.com