Barbara Kuzubek-Marczyk
stalagnatyCiemność

Uprzedzano mnie. Ta wyprawa jest bardzo ryzykowna. Notowano zaginięcia, dziwne zachowanie powracających. Pytani ograniczali się do stwierdzenia – wstrząsające doświadczenie, niepowtarzalne przeżycie. Zastanawiałam się na co tam natrafili. Dlaczego po tygodniu pobytu w jaskiniach nie mają niczego do opowiedzenia. Wiedziałam, że się nie wycofam. Ciekawość pochłonęła cały mój rozsądek. To już jutro. Ekwipunek grotołaza skompletowany. Sprawdzam wszystko wg precyzyjnego spisu przygotowanego przez organizatorów. O dziwo śpię bardzo spokojnie pewna skuteczności dwóch budzików nastawionych na trzy dzwonienia od 6 rano.


O 6.30 opuszczam dom. Jedziemy dżipem kilkanaście kilometrów do stóp góry. Zejście do jaskini jest w głębi groty. Trudno go nie zauważyć. Wydreptana ścieżka świadczy o częstych wizytach w domu Hadesa. Pierwszy schodzi przewodnik. Następni uczestnicy w odstępach 5 minutowych. Moja kolej. Kask, czołówka. Sprawdzam funkcjonowanie latarek, wiązania butów. Początkowo korzystam z naturalnego światła wpadającego do korytarza. Nie trwa to długo. Po chwili jestem zmuszona włączyć czołówkę. Jej mocne światło pozwala poruszać się ze znaczną szybkością i równocześnie podziwiać otaczające kolorowe nacieki na ścianach. Nie dziwi mnie, nie dostrzegam poprzedniego uczestnika wyprawy, ale słyszę kroki twardych butów na kamieniach. Obserwuję ukształtowanie korytarza, zapamiętuję mijane boczne rozgałęzienia. Robię zdjęcia. Nagle uświadamiam sobie, że nie słyszę nikogo z wyprawy. Jak to się stało. Zapomniałam o utrzymaniu łączności zafascynowana otaczającą mnie scenerią podziemia. Odwracam gwałtownie głowę i uderzam czołówką w ścianę. Zapadają ciemności. Sięgam po zapasową latarkę i nagle coś, lub ktoś wyrywa mi ją z dłoni. Rozlega się tryumfujący chichot. W bocznym korytarzu dostrzegam oddalającą się szybko smugę światła. Ciemno. W takich ciemnościach jeszcze nigdy się nie znajdowałam. Tylko bez paniki powtarzam jak katarynka, bez paniki. Opanowuję strach i próbuję odtworzyć w pamięci przebytą drogę. A gdybym była nie pozbawiona światła, a niewidoma. Jak bym odnalazła drogę? Najważniejsze pomóc sobie dotykiem, skupić się na dźwiękach. Zapach. Idąc w świetle nie zwracałam na niego uwagi. Może było coś charakterystycznego, ale z pewnością mi umknęło. Opieram się plecami o ścianę pamiętając z której strony przyszłam. Odwracam głowę w kierunku wejścia do jaskini i nawołuję – hop, hop to ja Cecylia, hop hop ratunku. Cisza. Może weszłam w jakąś odnogę korytarza i teraz tkwię z dala od głównego szlaku? Pokonując obrzydzenie przed dotknięciem obślizgłych ścian, krok za krokiem przemieszczam się w domniemanym kierunku wyjścia. Osaczają mnie dziwne odgłosy chrumkania, chlipania, popiskiwania. Kto to, co to. Strach podcina mi nogi. Stąpam niepewnie przygotowana na niespodziewany uskok czy kałużę. Nie pamiętam dokładnie dna korytarza w świetle patrzyłam na ściany, pilnowałam kierunku. Pierwsza niewiadoma. Wymacuję odnogę korytarza. Teraz poruszam się bez oparcia o ścianę. Chcę ominąć wejście w bok i jak najszybciej kontynuować marsz do wyjścia. Takich bocznych korytarzy naliczyłam poprzednio 5. Znowu wołam. Nikt się nie odzywa. Sięgam do kieszeni plecaka po komórkę. Ona przecież ma latarkę. Czemu o tym nie pomyślałam. I wtedy dało znać o sobie przekleństwo miejsca. Uprzedzano mnie, a ja pewna siebie zlekceważyłam ostrzeżenia. Komórka wypada mi z ręki. Nawet nie zdążyłam jej uaktywnić. Co gorsza blisko siebie słyszę głośny plusk. To chyba nie ta droga. Przecież korytarz był wąski, jak wydrążony w ścianie. Przysiadłam. Przez chwilę dałam się ponieść rozpaczy. Zostanę tu do wyczerpania zapasów w plecaku, a potem śmierć z wygłodzenia i pragnienia. Siedzę i oddaję się rozmyślaniom. Tak wygląda życie bez światła. Przymykam oczy odruchem osoby widzącej, bo to pomaga mi się skupić nad usilnym poszukiwanie rozwiązania. Nie znajduję innego sposobu. Iść i krzyczeć. Nie poddawać się. Z każdą minutą staję się bardziej pewna w niewidzialnym środowisku. Kubkiem od termosu postukuję w ścianę. Nasłuchuję echa. Ciągle to jest korytarz. Teraz słychać echo. Trafiłam na jaskinię. Tak to na pewno zła droga. Gdzie ja jestem. I wtedy przypomina mi się mapa podziemi. Tam była narysowana tylko jedna duża komora. Pośrodku jest jezioro. Muszę trzymać się nadal ścian. Z tej jaskini jest wyjście na powierzchnię. Nagle cud. Słyszę najpierw dudnienie kroków, a potem osłabione długim niewidzeniem oczy dostrzegają smugę światła. Niewidzący odzyskuje wzrok. Tak muszą się czuć ci, którym udało się wyrwać z ciemności. Chyba nie tak. Ja odzyskiwałam to co straciłam chwilowo. Oni muszą oswoić się ze światem zupełnie im nie znanym.

Joomla Template - by Joomlage.com