Myśli o Zmroku

Jest taka poetka, nosząca pseudonim Laurence Hope, której strofy mnie dawno urzekły. Żyła krotko, ale żarliwie i w większości w Indiach, zmarła w 1904 roku w wieku 39 lat. Korzenie miała irlandzkie, naturę i styl pisania osobliwe. Wydała tylko trzy szczupłe zbiory wierszy. Z jej życia mógłby powstać fascynujący film, co planowano, ale nie zrealizowano.
Laurence na imię miała właściwie Adela Florence, z domu Cory, po mężu Nicolson. W Anglii obecnie jest zapomniana, a przynajmniej niszowa.
Wybrałam jej wiersz "Strach dżungli" ponieważ jest o specyficznym, przedwiecznym niepokoju, ale jest również metaforą.
Zamiast streszczenia spróbuję wiersz przetłumaczyć.
Doświadczenie wojskowego obozu rozbitego na skraju dżungli, o czym również jest w wierszu, nie było Adeli obce. Nie mówiąc o tym, że przebrana za chłopca, pełniła niekiedy rolę adiutanta swego dużo starszego męża, podczas jego karkołomnych misji wywiadowczych na granicy Indii z Afganistanem.
Mąż, późniejszy generał Armii Brytyjskiej, był oficerem niekonwencjonalnym.
Z pochodzenia Szkot, poliglota, bardzo przystojny i niemal obłąkańczo odważny. Swoje misje podejmował nierzadko przebrany za tubylca, doskonale posługując się miejscowym dialektem.
Adela natomiast była drobniutka i niewielka. Posiadała jednak wielką wrażliwość, wyobraźnię i nietuzinkowy charakter. Rozumieli się doskonale, ale jej pasje i poezja nie tylko męża dotyczą. A teraz już wiersz.

S t r a c h   D ż u n g l i

Kiedy barwy zachodu nisko płoną
kiedy namioty rozbito i ogniska rozpalono
kiedy mrugają na niebie gwiazdy pierwsze
Strach dżungli w myślach podstępnie mi szepcze

O tym, że w czas kiedy cichnie ziemi szmer
kiedy noc, jak od wieków, nagle zapada
głodnooki drapieżnik
wychodzi na żer.

Chociaż siedzę przy ognisku bezpiecznym,

i dłonie moje spokojne ogrzewam
Chociaż obóz patroli ma wiele wokoło
i jest tu spokojnie, wesoło
Czuję w sobie pobliską dżunglę
i instynktowna drży we mnie trwoga,
gdzieś w genach moich budzi się i nęka
pamięć moich praprzodków, ich dawnych lęków

pamięć o tym, że gdy nocą zwierz wychodził na łowy

oni w bezpieczne miejsca chowali głowy,
i w swoich jaskiniach, kryjówkach podnieceni
łowili polującej krwisto-okiej pantery odgłosy.

Albo przeraźliwie smutne zawodzenia
wilczej watahy zgłodniałej, ostrzącej węch.
Minęły wieki, a w nas o zmroku ciągle trwa
ten sam obronny instynkt i lęk.

Nawet miasta mieszkańcy,

nieznający nocy pod namiotem
powiadają, że kiedy zmierzch do miasta się skrada
melancholia i dziwny niepokój ich dopada.

Tak oto schowane głęboko, tkwią w nas
dawne terrory i traumy nasze,
a pradziedzictwo niezgłębionej przeszłości
dogania nas i ciągle straszy.

Każdy półmrok, kiedy słonce ostatnie światło czyni

w zaludnionym mieście czy na wertepach pustyni,
bliskość nocy i długich cieni
Strach Dżungli w nas budzi i lęk pleni.

Ważnym tu jest, aby pamiętać o gwałtownych zachodach słońca i charakterze dżungli na subkontynencie. I o tym, że dziś, w naszym elektryczno-neonowym świecie, nie za wiele uwagi poświęca się porze zmroku. Kiedyś była to pora złych duchów, dziś niekiedy jest np. porą podejmowania nowych ustaw....

Może więc nadejście nocy ciągle budzi w nas przedwieczne melancholie i niepokoje, jak w wierszu. A na pewno, kiedy wyczuwamy jakieś bezprawie i niesprawiedliwość, ciągle doznajemy lęku przed "prawem dżungli", nawet jak panterom brakuje majestatu i dzikiej atrakcji.

Helena

 

Joomla Template - by Joomlage.com