PAN BÓG ODWRACA GŁOWĘ

   Cezary Kopytko siedział przed kominkiem, a pomarańczowe płomienie tańcząc i sypiąc iskrami ogrzewały jego bose stopy. Myślał o tym, jak potoczyło by się jego życie, gdyby urodził się w innej rodzinie, w innych czasach, albo w innym kraju. Był siódmy z rodzeństwa. Chowali się właściwie sami, pilnując się nawzajem, brudni, zaniedbani, często głodni. Ojciec co zarobił to przepił, matka z wycieńczenia i tej biedy zmarła, a rodzeństwo albo poszło w jej ślady, albo w świat i ślad po nich zaginął. Został tylko on z bratem i jak mówią , zajęło się nimi państwo. Sierociniec znajdował się tylko kilka przecznic od ich chałupy i odtąd miał się stać drugim domem Cezarego, bo młodszego brata szybko adoptowali i od tej pory nie miał z nim kontaktu. Matkę słabo pamięta, ale z tych strzępków wspomnień zostały słowa, które mówiła jak mantrę – Idź na księdza, będzie ci dobrze. Był zdolny, dobrze się uczył i szybko stał się protegowanym i ulubieńcem, młodego wówczas kierownika. Dom Dziecka, nazwy sierociniec już się nie używało, nosił paradoksalnie radosną nazwę „Szczęście”. Cezary nigdy nie był w nim szczęśliwy. Dzieciaki były wredne, a wychowawcy bezlitośni. Nigdy nie zapomni swoich dziesiątych urodzin.

Kierownik w ramach prezentu zaprosił go do swojego mieszkania, gdzie wspólnie mieli zjeść posiłek i obejrzeć wieczorny film w telewizji. To co wydarzyło się po kolacji rzeczywiście wspomina jak film, zły, obrzydliwy i na pewno z gatunku horrorów. Pan Julek, bo tak się kazał nazywać, wyprawiał Czarkowi takie urodziny co wtorek. Latami. Zaproszenie na kolację we wtorek. Słowa matki wracały wtedy jak bumerang i nawet zaczął się modlić o powołanie, bardzo chciał zostać księdzem. Kiedy skończył liceum z wyróżnieniem, kierownik, wtedy już dyrektor placówki pomógł mu w dostaniu się do seminarium. Co tydzień przysyłał list, w którym zapewniał Czarka o swoim przywiązaniu, kończąc, że tęsknią za nim – zawsze w liczbie mnogiej, wszyscy wychowawcy i wychowankowie. A jak się już wyuczy na księdza, to niech wraca, bo stary ksiądz już chorowity i będzie trzeba nowego proboszcza. Gdzie mu będzie tak dobrze, jak na starych śmieciach. Parafia bogata, kościół i plebania piękne. Cezary Kopytko proboszczem został wkrótce po śmierci poprzednika. Sam poprosił biskupa o tę parafię. Wierni go kochali, szczodrą ręką łożyli na kościół, a Cezary sporą częścią tych datków wspomagał wciąż działający sierociniec. Sam nie miał wielkich potrzeb. Nie chciał gospodyni. Na plebani pomagał mu młody wikary, z którym łączyła go zażyłość nie całkiem zawodowa. Jak matka mówiła – było mu dobrze. Z dyrektorem ośrodka miał też czysty i prosty układ. Cezary daje pieniądze, dyrektor co wtorek przysyła na plebanię chłopca do towarzystwa dla księdza proboszcza. Nie był wybredny i nie przywiązywał się. Wymagał tylko dyskrecji. Wikary umówionym hasłem miał go informować, kiedy szczeniak już będzie czekał w sypialni. Dziś właśnie był wtorek. Ogień wesoło podskakiwał w kominku, gdy rozmyślania Cezarego przerwało ciche pukanie do drzwi salonu. W ślad za pukaniem w drzwiach pojawiła się głowa wikarego - Kolacja podana księże proboszczu.
Ania Okrzesik

Joomla Template - by Joomlage.com