deszczDESZCZ

Deszcz padał nieustannie już od tygodnia. W dzień, w nocy, ulewa nie ustawała ani na chwilę i nic nie wskazywało na to, że prędko się skończy. Mieszkańcy Doliny z trwogą zadzierali głowy, wypatrując choćby skrawka czystego nieba. Leniwe i cicho szemrzące dotąd strumyczki zmieniły się rwące rzeki i spienione potoki. Wody przybywało z każdym dniem.

Po kolejnym tygodniu rzeki wylały i woda powoli zaczęła zalewać Dolinę. Kościół, posadowiony na niewielkim wzniesieniu dzień i noc wypełniony był mieszkańcami, którzy żyli tu od wielu pokoleń, w spokoju pracując i troszcząc się o siebie nawzajem. Teraz przerażeni nieznanym sobie i niezrozumiałym zjawiskiem, modlili się, wznosząc zgrabiałe od zimna i wody ręce do Boga, błagając go o litość, wybaczenie grzechów. Część z nich upatrywała w tym potopie kary za zło, które uczynili swoim bliskim, rodzinie, sąsiadom. Byli też tacy, którzy Boga chcieli przekupić, tacy, którzy wierzyli jednak w jego miłosierdzie i tacy, którzy w rozpaczy złorzeczyli, krzycząc jaki jest okrutny i mściwy. Kiedy się tak kłócili, na przemian popychali, szarpali, potem znów przepraszali i żarliwie modlili, woda podeszła pod kościół. Wybiegli więc z niego pospiesznie, by z przerażeniem stwierdzić, że wylały rzeki i potoki i woda zaczęła wypełniać powoli calusieńką Dolinę. Nie było już czasu na modły. Trzeba było ratować dobytek. Mieszkańcy co tchu w piersiach popędzili do chat, chałup, czy jak tam nazywali swoje domy, by zdążyć przed wodą. Zabierali najpotrzebniejsze rzeczy, ubrania, koce, jedzenie i czym prędzej udali się do wyżej położonych miejsc. Dolina, jak niecka, miseczka, leżała pomiędzy wysokimi górami, z czego niektóre były naprawdę wysokie. Ponieważ deszcz nie przestawał padać, a mniejsze góry już były pod wodą, mieszkańcy Doliny posuwali się coraz wyżej i wyżej aż dotarli do najwyższego szczytu.
Od pewnego czasu przyłączył się do nich nieznany wędrowiec. Pewnie z sąsiedniej Doliny, myśleli. Też chciał się ratować. W za dużym, wyświechtanym, pasterskim płaszczu, skórzaną torbą przewieszoną przez ramię, nie odzywał się za wiele, zmęczony pewnie jak oni wszyscy. Kiedy dotarli w końcu na szczyt i usiedli żeby odpocząć, nad nimi wciąż wisiała czarna i zasłona z gęstych, skłębionych chmur. Wędrowiec zapytał, czy nie chcieliby zobaczyć niebieskiego nieba, ptaków krążących radośnie na tle ciepłego, złotego słońca, bo on im to może pokazać. Ta wizja rozpaliła ich tak bardzo, że o niczym innym nie mogli myśleć, dopytując i prosząc go o wskazówki i przewodnictwo. Dobrze – powiedział Wędrowiec. Zatem pokażę wam jak tego dokonać. - Oddamy ci wszystko, tylko spraw, żebyśmy zobaczyli niebieskie niebo i złote słońce – krzyczeli. Wędrowiec po chwili namysłu wyjął z torby stosowne dokumenty i poprosił, by każdy złożył na nich swój podpis. Nie wahali się ani przez moment. Kiedy już wszyscy podpisali się na nich, Wędrowiec nakazał im znosić na wierzchołek góry kamienie i układać je jeden na drugim. Wszyscy rzucili się do pracy. Toczyli pod gorę najpierw duże głazy, potem już takich nie było, więc spore i mniejsze kamienie układali na sobie, aż noc ich w końcu zastała. Rano, gdy wciąż niebo spowite było gęstą zasłoną z chmur, a deszcz wciąż padał, mieszkańcy Doliny trochę zawiedzeni, spoglądając na wysoką wieżę, która zbudowali, spytali Wędrowca co dalej. A teraz – powiedział – musicie wdrapać się na nią, na sam szczyt. Kiedy przedrzecie się w końcu przez gęste chmury, zobaczycie niebieskie niebo i złote słońce. Wszyscy naraz rzucili się do wspinaczki. Wchodzili coraz wyżej i wyżej po mokrych i śliskich kamieniach. Każdy chciał być na górze pierwszy. Stawali sobie na głowach, na ramionach, przepychali się i szarpali. I wtedy ta szalona konstrukcja nie wytrzymała. Jak przewidział wędrowiec, wszyscy mieszkańcy Doliny runęli w przepaść z wysokiej wieży, która stała na szczycie najwyższej góry.
Wędrowiec zdjął z siebie zbyt obszerny, pasterski płaszcz, rozłożył parasol, a z kieszeni marynarki wyjął telefon komórkowy, którym zadzwonił po helikopter. Po chwili maszyna zabrała go do Dużego Miasta. Tam deszcz nie padał. Udał się więc pieszo do Dużego Gmachu, gdzie przedstawił stosowne papiery, z których jasno wynikało, że jest jedynym właścicielem Doliny. Kiedy już załatwił wszystkie formalności, wyszedł na ulicę zalaną złotym słońcem pod niebieskim niebem i był bardzo szczęśliwy. Tyle lat walczył o tę Dolinę. Zawsze chciał tam wybudować hotele, ośrodek narciarski, spa...Nie mógł się jednak nadziwić, w jaki to w sobie tylko właściwy i niezwykły sposób, dobry Bóg spełnił jego wielkie marzenie.
Ania Okrzesik

Joomla Template - by Joomlage.com