Roma2

19 czerwca 2019 odeszła Roma

Zachowajmy ją w naszych sercach

Pożegnanie

  Nie ma ludzi bez wad a Roma miała ich wiele. Była porywcza, impulsywna, zadawała niewygodne pytania, waliła prawdę prosto w oczy. Każdy kto był z nią blisko przynajmniej raz porządnie się na nią wkurzył. Umiała, naprawdę umiała, wyprowadzić z równowagi. Ale trudno byłoby znaleźć człowieka, którego zalety tak bardzo przewyższały wady. Albo inaczej: którego słabości były jednocześnie siłą. Tak, wyprowadzała nas z równowagi, wyprowadzała świat z równowagi, zmieniała rozkłady jazdy, wykolejała pociągi, które od lat jeździły tą samą utartą trasą, wyciągała nas z szaf, szuflad, schowków, z pozornie bezpiecznego ciepełka. Do słońca, do świata, do zmiany, działania i miłości.

DSC 3841 219 czerwca 2019 roku odeszła Roma
Zachowajmy ją w naszych sercach

dab jozef

O dębie z Wiśniowej

Dąb JÓZEF, który został wybrany europejskim drzewem roku 2017,  jest dziesięć razy starszy ode mnie. A jaki żywotny !
Co roku wypuszcza zielone pędy i liście; kwitnie i rodzi żołędzie.
To jest piękna starość. Niesamowite. Ten organizm ma niespożyte siły witalne, a przecież ma tyle ran na swoim ciele, tyle śladów po przebytych operacjach. Na jakież sprzyjające, świetne warunki musiał trafić żołądź, z którego prawie siedem wieków ten dąb wykiełkował ?

Z tematu o PRZODKACH.
Wspomnienie napisane
w 1998 roku przez moją Mamusię (rocznik 1922)
Tekst na zamówienie kościelnej gazetki parafialnej.

Janina z Orłowskich Cieśla
CUDOWNA OPIEKA
      Jest grudzień 1939 roku, Brześć nad Bugiem. Wśród ludzi panuje przygnębienie. U nas trwają przygotowania do wyjazdu, mama ciągle coś z domu wyprzedaje, zbiera pieniądze na wyjazd. Ja nie mogę pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Gdzie nasz rząd ? Gdzie nasze wspaniałe wojsko ? Boże mój, jak mi smutno, ogarnia mnie złość i wielki żal. Na ulicach - obcy żołnierze, najpierw niemieccy, teraz sowieccy. Moja młodsza siostra Halina przychodzi ze szkoły zapłakana i mówi do mamy: - ja już nie nazywam się Halina Orłowska, tylko Gala Antonowna Orłowskaja. Mama pociesza, że to już niedługo... - Wyjedziemy do centralnej Polski. A ta wojna wkrótce się skończy i Polska znów odzyska wolność, cierpliwości.
      Wreszcie nadchodzi ten dzień. Jest umówiony przewodnik, który przeprowadzi nas przez graniczną teraz rzekę Bug. Wychodzimy nocą, ale dzielimy się na dwie grupy. Mama na razie zostaje z dwiema najmłodszymi siostrami, żeby w razie wpadki mogła nas ratować. Idziemy: starsza siostra Zosia z trzymiesięcznym synkiem i mężem, brat Adam, Halina i ja.

Rozmyślania kandydata lub kandydatki przy tarciu marchewki

-  Dam radę…, przecież jestem super !
  -  Wszystko mi wychodzi,  no… prawie wszystko.

  -  W końcu...   -  nobody is perfect.
  -  Ludzie mnie lubią. Codziennie mi to mówią. Podoba im się to, co i jak robię.   
  -  Czyli !  - jestem w porządku !!! 
      

-  Ale co z tą głupią marchewką ?…, eeech.  Kazali mi zetrzeć…, no to zetrę…
    -  drobiazg, też dam radę,
    - przecież wszystko mi wychodzi…
    -  Cha, cha, cha !  - takie głupoty, jak marchewka też…
    -  Ależ to pryska... Oooj !  ... i skaleczyć się można…  Eee tam, nic to…

-  Ale co będzie za miesiąc ?  No, ciekawe…   Czy będę już prezydentem ?????
    -  No pewnie, że będę !!!  Ooczywiście. Przecież wszystko idzie dobrze.

    -  Taaak !   Zdecydowanie.
    -  Na pewno wygram.  Muszę !  Innej opcji nie ma !

-  Tylko..., cholera… - Czego ode mnie chcą te wredne szuje, które ciągle o mnie źle mówią i piszą ?? !
 
  -  Eeee, to nieważne.  Ja robię wszystko dobrze !  Chcę robić dobrze i dobrze mi wychodzi.  Chwalą mnie, podziwiają !!!

Otwieram drzwi i ...

Naciskam klamkę i otwieram pierwsze drzwi - ozdobne, ze szklaną szybką - wchodzę, a tam… następne drzwi, tyle że już zamknięte na klucz.
Nie mogę wejść, mimo że podano mi ten adres jako miejsce mojego zamieszkania w tym mieście. Może trzeba przyjść później, albo trochę poczekać ?
No trudno… Obchodzę dom naokoło, oglądam. Podoba mi się.

Z tyłu na mój widok pierzcha kilka kotów i długimi susami dopadają tylnego wejścia, gdzie tuż nad ziemią jest otwór z klapką specjalnie dla nich. Jeden zostaje i przygląda mi się; jest piękny, duży, beżowy, długowłosy. Ale po chwili i on dostojnie zmierza w stronę swoich drzwiczek. Z boku domu jest niska ławeczka zasypana żółtymi liśćmi. Jest ciepły początek października 1994 roku. Siadam na ławce i cierpliwie czekam rozglądając się wokół ciekawie.
Myślę trochę z niepokojem, co mnie tu czeka, w tym domu... i w tym kraju... Dzielnica willowa, bardzo spokojna. Z odległości obserwuję wąską osiedlową uliczkę, na której nie ma żadnego ruchu. Domy nie są ogrodzone, a więc widzę z daleka, jak przy sąsiedniej pięknej willi krzątają się dwie osoby grabiąc liście. Teraz dopiero zauważam duży napis na rogu posesji mojego domu: „No trespassing. Private property”. Podobne tablice są przy wszystkich sąsiednich domach.

Moje zdziwienie

Mam dwa wielkie zdziwienia, obydwa naiwne. Pierwsze raczej osobiste. Otóż przez całe życie nie mogę się nadziwić, że nazywam się Roma Cieśla, że coś wsadziło moją duszą w moje ciało i każe mi odbierać świat od wewnątrz; że mam takie, a nie inne ograniczenia, że jestem w ogóle człowiekiem. To stwierdzenie nigdy mnie dziwić nie przestanie. Podobne zdziwienie wyraziła w poetycki sposób Wisława Szymborska w wierszu pod tytułem „Zdumienie”. Wiersz zaczyna się tak :
   Czemu w zanadto jednej osobie ?
   Tej, a nie innej ? i co tu robię ?
   W dzień, co jest wtorkiem ? w domu, nie gnieździe?  …………………

Drugie zdziwienie jest natury społecznej.
Od kilku lat, jako obywatelka kraju w którym żyję, dziwię się naiwnie i zdziwienie moje coraz bardziej narasta. Niby wszystko rozumiem, ale nie mogę się absolutnie pogodzić z tym, co się w tym kraju dzieje.

Jestem nieustannie zadziwiona, że kilka milionów przyzwoitych ludzi w Polsce nie zdobędzie się na zdecydowaną działalność i nie przegoni bandy cwanych, perfidnych nikczemników, którzy niszczą państwo i społeczeństwo, a nawet środowisko naturalne, w którym żyjemy.
Czy wśród tych kilku milionów dostrzegających niszczenie państwa, nie znajdzie się kilku odważnych o cechach przywódczych ? 
Widać NIE.  I to mnie już dziwi niepomiernie.

Inspiracja, nadzieja, zmiana

Spotkałyśmy się na początku obecnego XXI wieku, nie pamiętam dokładnie w którym roku. Ona miała wtedy kilka lat mniej niż ja teraz. Brała udział w kursie obsługi komputera, który ja prowadziłam w pewnym stowarzyszeniu. Nauczyła się szybko posługiwać komputerem i nawet go sobie kupiła. Potem działała w tym stowarzyszeniu jeszcze przez wiele lat, znacznie dłużej niż ja. Od początku nasze kontakty były bardzo ciepłe i autentyczne. Nie rozmawiałyśmy zbyt często; ona miała wiele koleżanek i znajomych w bardziej odpowiadającym jej wieku.
Pamiętam, że łączyły nas poglądy feministyczne, chociaż ona nie prezentowała ich nigdy tak wyraziście jak ja. Nie pamiętam, gdzie, i jak często spotykałyśmy się w ciągu tych kilku lat, gdy ja już opuściłam stowarzyszenie Akademii Pełni Życia. Zapamiętałam jednak dokładnie naszą krótką rozmowę na początku 2013 roku. Jagoda namawiała mnie do wzięcia udziału w wiosennych warsztatach projektu SAGA w Willi Decjusza.
W poprzednim roku uczestniczyła w tzw. pierwszej edycji projektu SAGA, była tym zafascynowana.
Ja zastanawiałam się nad tą decyzją jeszcze przez dłuższy czas. Nie było to dla mnie łatwe; przecież nigdy nie pisałam nic oprócz listów i szkolnych wypracowań. A Jagoda pisała wiersze. Jednak w końcu wypełniłam formularz na stronie internetowej Willi, no i otrzymałam zaproszenie.

Postanowienie noworoczne
Cieszyn

W grudniu postanowiłam, że po Nowym Roku pojadę do Cieszyna, aby dołączyć choć jeden raz do protestu Gabrieli Lazarek. Gabriela jest trzydziestokilkuletnią mieszkanką Cieszyna, która od października zeszłego roku, od dnia śmierci Pana Piotra Szczęsnego w Warszawie, codziennie o godzinie 17.00 staje na rynku swojego miasta z plakatem i czyta manifest człowieka, który uczynił ofiarę ze swojego życia, aby poruszyć sumienia rodaków.

Pojechałam do Cieszyna 15 stycznia. Weszłam na rynek kilka minut przed 17-tą. Podeszłam do fontanny, gdzie codziennie odbywa się protest. Miałam ze sobą niebieską flagę europejską, dzięki której zostałam rozpoznana i przywitana przez jednego z trzech stojących tam mężczyzn. Gabrieli Lazarek, ani najbliższych jej osób nie było, ponieważ właśnie w tym dniu wyjechali na spotkanie z Obywatelami RP w Katowicach (wiedziałam o tym).

psymini
Spacer

Wychodzimy za furtkę. Skręcamy w prawo. Najpierw w trójkę, ale po chwili Iks odłącza się, zawraca i wolno człapie w przeciwną stronę nie zważając na przywoływanie. Poszedł zaprosić na spacer sąsiadkę Lunę, która zaraz wytacza się zza swojego ogrodzenia, jak beżowo-płowy walec na krótkich nóżkach. I już oboje człapią wolniutko za nami.
Iks zatrzymuje się przy każdej zagrodzie, aby pozdrowić sąsiadkę lub sąsiada. Luna trzyma się blisko nas, jest bardzo zadowolona z towarzystwa.
Droga schodzi w dół. Przed nami rozległy widok. Na horyzoncie dostrzegam obłe stoki Beskidów, a za nimi chyba niewyraźne zarysy tatrzańskich szczytów. Ania mówi, że to na pewno Tatry, bo stąd przy dobrej pogodzie zawsze je widać. Schodzimy wiejską drogą coraz niżej, robi się mokro.

Chyba łatwiej powiedzieć skąd brać zadowolenie, satysfakcję z życia, czy nawet tak rzadkie uczucie jak szczęście, bo przyczyn je powodujących jest znacznie mniej, a zatem łatwiej je wyliczyć.

Natomiast powodów i przyczyn radości mogą być tysiące...
Bo radość to krótkotrwała emocja, cudowny stan silnego zadowolenia z jakiegoś konkretnego, a często niespodziewanego powodu; stan, jaki zdarza się chyba wszystkim zdrowym ludziom. No, może wybitnym pesymistom i smutasom się nie zdarza. Ale myślę, że nawet smutasa można jakoś rozbawić i on też odczuje przynajmniej chwilową radość (byleby to nie była tzw. schadenfreude, czyli radość z czyjegoś niepowodzenia, co zdarza się wielu naszym rodakom).

Ale prawdziwej radości towarzyszy zazwyczaj radosny śmiech lub przynajmniej szczery uśmiech.
Ja odczuwam radość, czyli natychmiastowe radosne uczucie, które w sekundzie poprawia mi nastrój, gdy uda mi się coś trudnego nadspodziewanie dobrze wykonać. Drobne, a zwłaszcza nieoczekiwane sukcesy przynoszą mi największą radość.
Ale, radość sprawia mi także: piękna muzyka; zasłużone pochwały; przypadkowe spotkanie na ulicy znanej, miłej osoby; wyświadczenie przysługi lub przyjemności nieznanej osobie, zabawy z dziećmi, psami i kotami.
Radość sprawiają mi również takie dziwne rzeczy jak : wspólny chóralny śpiew; odnalezienie zagubionej rzeczy; drobne usprawnienia w gospodarstwie domowym; przebłyski pięknej pogody w pochmurny dzień; ujrzane piękne drzewo, wyszukanie miejsca na parking w zakorkowanej okolicy, no i masa innych głupstw, które komu innemu nie sprawiłyby może żadnej radości.

Wszystkim nam radość sprawiają ważne, pozytywne przeżycia, które mogą się przerodzić w dłuższy stan zadowolenia, czy nawet szczęścia; ale także banalne drobiazgi, jak bardzo udany tani zakup, trafione prezenty, usłyszany dobry dowcip, jak również wysiłek fizyczny. Radość niesie codzienne życie, należy ją dostrzegać i skrzętnie zbierać.

Piękno

Kiedy rodzi się nowy, malutki, zdrowy człowiek wszyscy się bardzo cieszą, bo to jest naprawdę piękne. Piękny jest akt powołania nowego życia i piękny jest fakt narodzin.
Ale ta historia zaczyna się w innym momencie i dotyczy jakby powtórnych narodzin dorosłego człowieka.
Przyszłam do szpitala na Kopernika w nadziei, że mnie do niej dopuszczą i ją zobaczę, mimo że jest nieprzytomna i leży na tzw. OIOMie. Wpuścili. Patrzyłam przez kilka minut na zmienioną, nieruchomą twarz i wychudłe ręce na kołdrze. Była przypięta do życia kilkoma rurkami i drucikami. Wielotygodniowa śpiączka farmakologiczna. Oddychała, ale ja nie byłam pewna, czy ona jest, czy już jej nie ma. Być może widzę ją ostatni raz...
Jednak przetrwała, ma silny organizm. Lekarze zrobili, co mogli. Następne spotkanie - już w tak zwanym „kontakcie” - w ośrodku rehabilitacyjnym. Uśmiecha się blado; chwieje przy każdym mocniejszym ruchu. Spacerek na tarasie przy pomocy balkonika. Pierwsze drobne próby okazania dawnego, specyficznego dla niej poczucia humoru, ale... zaraz szybki powrót na salę, do łóżka.

Polski Złoty Dukat i ...
Justus Decjusz

Justus Ludwik Decjusz - sekretarz króla Zygmunta I, zwanego Starym; dyplomata, historyk, mecenas sztuki, przedsiębiorca oraz finansista. Prawdziwy człowiek renesansu żyjący właśnie w tej epoce. Brał udział w wielkiej reformie monetarnej zarządzonej przez króla Zygmunta w latach dwudziestych XVI wieku w Królestwie Polskim. Reforma miała też objąć Litwę i Prusy, ale wprowadzenie wspólnego pieniądza było trudne i ujednolicenie jeszcze się nie udało. Powiodło się dopiero 21 lat po śmierci króla, w wyniku wprowadzenia w życie postanowień Unii Lubelskiej w 1569 roku.
Justus Decjusz miał wielki udział
w pracach królewskiej reformy monetarnej. Oprócz istotnego wkładu merytorycznego w prace nad nowym pieniądzem, istnieje, jak mi się wydaje, pewien przypadkowy, a może nawet celowy (?), widoczny ślad udziału Decjusza w reformie. Otóż na rewersie bitego w mennicy krakowskiej od 1528 roku złotego dukata polskiego, wprowadzonego w obieg jako pierwsza polska złota moneta, widnieje napis: Justus Ut Palma Florebit. Jest to werset psalmu po łacinie. Jego pierwsze słowo brzmi: Justus. Może to zbieg okoliczności, a może nie ... (?)

20

     Pieniądze

Tego letniego dnia nie miałam żadnych towarzyskich planów. Tylko jakieś małe zakupy spożywcze, a wieczorem zakup małego mebelka, który wypatrzyłam sobie na stronach internetowych sieci sklepów Jysk. Miała to być niewielka szafka z trzema szufladami w kolorze białym. Była niedroga, w sam raz taka jaką potrzebowałam, bardzo chciałam ją kupić. Jednak w moim ulubionym Jysku na Zakopiańskiej nie było białych, więc tylko zamówiłam i wpłaciłam zaliczkę. Potem poszłam coś zjeść do baru przy Carrefourze. Kiedy opuściłam już obiekty handlowe, rozejrzałam się wokoło i zobaczyłam, że budowana niedawno kładka nad torami kolejowymi wiodąca do nowego obiektu sakralnego górującego nad całą okolicą jest już ukończona i można po niej przejść.

O trudnym słowie z rdzeniem SEKS w środku

Niedawno, w lipcu 2017, byliśmy świadkami i uczestnikami poważnych protestów społecznych.
W całej Polsce przeciwko niszczeniu niezawisłości sądów przez państwo wystąpiło kilkaset tysięcy ludzi. Na kilka dni odrodził się nastrój z protestów społecznych lat 80., tak to odczułam. Brałam udział w tych ostatnich manifestacjach, zarówno na krakowskim Rynku Głównym, jak i pod krakowskimi sądami, byłam też raz pod sądem w Bochni. Mam w domu niebieską flagę europejską, więc kilka razy zabrałam ją ze sobą i machałam flagą razem z innymi.
Ale gdy wśród powiewających biało-czerwonych i europejskich flag zobaczyłam flagi tęczowe ogarnął mnie pewien niepokój. Dlaczego one tu są, czy to nie jest jakiś dysonans ?
i dlaczego ja czuję niepokój ? Dlaczego ? Z głębi mej podświadomości wypłynęły nabyte w dzieciństwie i młodości zinternalizowane lęki homofobiczne, czyli:

Pamięć genowa
i pozagenowa

Mama opowiadała mi o wojnie bardzo dużo, przez wiele lat. Pamiętam, że jako bardzo mała dziewczynka dziwiłam się, że używa zamiennie dwóch słów: wojna i okupacja. To drugie było dla mnie niejasne i mało zrozumiałe. Wojna jawiła mi się jako nieustanna walka zbrojna i pasmo tragedii. Kiedyś po kolejnej porcji wspomnień zapytałam: - Mamusiu, a jak długo trwała wojna ? Mama odpowiedziała:  - tyle ile ty masz teraz lat córeczko. Ta odpowiedź była dla mnie przerażająca, bo ja miałam wtedy lat sześć. Potem bardzo często śniła mi się wojna. Śniła mi się oczywiście w straszny sposób. Pamiętam do tej pory pewien koszmarny sen. Byłam już chyba nastolatką. We śnie otaczali mnie hitlerowcy w mundurach. Nie było tam scenerii typowo wojennej; tylko czyste, sterylne biuro o białych wysokich ścianach i eleganccy, ale bardzo groźni oficerowie. Zmuszali mnie do donosicielstwa i jakiejś zdrady. Obudziłam się cała mokra ze strachu i długo płakałam.

Mój rajski ogród

Jaki mógłby być mój rajski ogród ?
W moim rajskim ogrodzie powinni być ludzie i zwierzęta, drzewa i rośliny. Ludzie, ale tylko dobrzy, mądrzy, życzliwi, uśmiechnięci, otwarci – chętni do kontaktu. Drzewa i rośliny, oczywiście też, ale raczej w tle; piękne, zadbane, kolorowe. Jednak rośliny nie będą najważniejsze. Najważniejsze będą istoty ożywione, czyli ludzie i zwierzęta, bo wzajemne obcowanie tych podmiotów tworzy relacje i emocje. A zwierzęta – oczywiście na prawach ludzi, byle tylko były niegroźne. Jestem wyznawczynią idei solidarności międzygatunkowej; zwierzęta są naszymi siostrami i braćmi, wcale nie mniejszymi !
W moim rajskim ogrodzie będzie się nieustannie dziać coś ciekawego. Dużo emocji, przygód, zwariowanych – ale radosnych sytuacji. Chciałabym już tam być i rozmawiać
z różnymi fantastycznymi ludźmi, również tymi, którzy już dawno nie żyją. Rozmawiać, rozmawiać, śmiać się, jeździć na rowerze, zwiedzać, pływać w czystej wodzie.

Poranki czy Wieczory

Nie napiszę romantycznego wspomnienia na temat poranków, ani wieczorów. Byłoby to w moim wykonaniu kiczowate. Fikcyjnego opowiadania na żaden z tych tematów też nie napiszę, bo nie potrafię. Mogę napisać tylko non-fiction i raczej tylko o sobie, bo materiału o innych nie mam.

Ale..., może jednak coś wspomnę. Mam takie barwne wspomnienie z bardzo wczesnych poranków na obozach harcerskich w latach 60-tych. Widziałam wtedy wielokrotnie jak rodzi się dzień. Począwszy od brzasku, poprzez świt, aż do porannej światłości i jasnożółtego słońca wypływającego, a nawet wybuchającego nad lasem w pogodny dzień. Z każdą minutą było coraz jaśniej. Nagle, na polanę, na której stały całkiem jeszcze ciche, nieruchome namioty wpadały długie, ciepłe, złociste promienie. Te bardzo piękne, a jednak trochę kiczowate obrazy, obserwowałam z zachwytem na ostatnich nocnych wartach od godziny czwartej rano w sierpniu, a w lipcu już od godziny drugiej w nocy.

Ostatnie słowo

Ale temat. Prawie jak ostatnia wola. Brzmi jakoś eschotologicznie. Ale już zdecydowanie inaczej brzmią te dwa słówka w szerszym kontekście; na przykład w takich zdaniach jak: "Ostatnie słowo mego listu to KOCHAM",
albo "Nie mówię jeszcze ostatniego słowa".

Dla niektórych najważniejsze jest mieć ostatnie słowo w dyskusji. To często jest nieprzyjemne, bywa nawet groźne. Lepiej nie słuchać takich pogróżek. Czas weryfikuje i odbiera wagę ostatnich słów upartych dyskutantów.

Wszyscy, którzy posługują się słowem profesjonalnie, a więc: pisarze, poeci, kaznodzieje, adwokaci, czy inni mówcy; wyrafinowani oratorzy, a nawet trybuni ludowi - dobrze wiedzą, jaką moc niosą dobrze użyte słowa. Wiedzą, jak ważne są ostatnie słowa: tekstu, artykułu, wystąpienia publicznego, czy nawet modlitwy. One podsumowują wypowiedź, zapadają w pamięć i... działają. Ostatnie słowo ma prawie moc zaklęcia. Znamy takie magiczne słowa. To na przykład : Basta, Amen, czy indiańskie Howgh !

Własny wizerunek

Czy to, co chcemy zaprezentować otoczeniu odpowiada naszemu wyobrażeniu o sobie ?
Czy często kłamiemy, aby wydawać się bardziej interesującymi ?

Z pewnością to, co prezentujemy otoczeniu, w większości nie odpowiada naszemu wyobrażeniu o sobie.
A dlaczego ? Bo, jesteśmy niedoskonali, bo się boimy…
Bo mamy fałszywe wyobrażenie o sobie, a dość często to wyobrażenie i samoocena są zaniżone. Dlatego koloryzujemy, konfabulujemy, brutalnie mówiąc - kłamiemy. Niekoniecznie słowami, bywa że po prostu nadrabiamy mimiką, strojem, gestami, gadżetami; czyli zachowaniem niewerbalnym.
Dla mnie podstawowe pytanie związane z tym tematem brzmi: czy w ogóle możemy coś naprawdę autentycznego z siebie zaprezentować otoczeniu ? Przecież to z jednej strony zależy od własnego mniemania o sobie, od stopnia potrzeby ekspresji swojej osobowości, a drugiej strony zależy od norm obowiązujących w otoczeniu.

Mężczyźni

Młoda piosenkarka rockowa, niejaka Majka Koman, śpiewa, a właściwie nie śpiewa, tylko rapuje - używając na wstępie prawie tych samych słynnych słów, które śpiewała Danuta Rinn czterdzieści lat temu:
Oj, gdzie ci mężczyźni;  oj, prawdziwi tacy,
………….
Nie wiem co mam robić, kiedy chodzę po ulicach,
Gdy widzę chłopaków, jakby w damskich spódnicach,
Opalone, wydepilowane, wygłodzone,
Co mam myśleć, czy to oni, czy to jednak one.
Gdzie te silne uściski, a nie lepkie śledziki,
Mężczyźni w koszulach zapinanych na guziki,
A nie t-shirt w stylu Emo, z portrecikiem Bieber'a,
Co się dzisiaj dzieje ? Jasna cholera !

Z warsztatów / ćwiczenie

Gdyby wcześniej wiedziała, że to się tak skończy; nigdy nie przekroczyłaby progu Willi Decjusza. Na początku, spotkane tam towarzystwo bardzo się jej spodobało; dawno nie spotkała tylu interesujących osób naraz. Była zachwycona składem grupy warsztatów literackich, na które się zapisała. Panów, co prawda było niewielu, ale jeden od razu wpadł jej w oko - zadbany, szczupły, pachnący; a jego wypowiedzi w trakcie warsztatów były trafne, zwięzłe i błyskotliwe.
Po drugich zajęciach, zagadnęła przy wyjściu, czy będzie wracał przez park Decjusza. On potwierdził i zaproponował wspólny spacer. W parku jej towarzysz zapytał, czy nie zechciałaby zjeść z nim obiadu w pobliskiej Gospodzie na Woli. W trakcie obiadu i przemiłej rozmowy szybko przeszli na ty; Stanisław był uroczy. Jednak, gdy przyszło do płacenia rachunku, Stanisław z właściwym sobie przemiłym uśmiechem stwierdził, że nie ma pieniędzy i prosi, aby to ona uregulowała należność.

Absurd z czasów PRL

Jest lipec 1974 roku. Jedziemy do Bułgarii na tak zwane studenckie hufce pracy.
Po długiej, trwającej ponad dobę podróży koleją z dwiema przesiadkami i dwugodzinnym postojem na granicy rumuńskiej, gdzie odprawa odbywała się poza pociągiem, docieramy w końcu do miasta Sliwen. Stamtąd jeszcze godzinę do małej miejscowości o nazwie Kowaczite. Zakwaterowanie w szkole. Warunki sanitarne - żadne. Praca - przy zbiorze brzoskwiń lub przy podwiązywaniu winorośli. Po trzech tygodniach mamy odpoczywać w Warnie, na co bardzo się cieszymy. No, ale na razie jesteśmy we wsi Kowaczite, czyli w głębokim bułgarskim interiorze, gdzie w prymitywnej stołówce m.in. tłumaczymy kucharkom jak się parzy herbatę, bo nie mają o tym pojęcia. Za to na obiad dostajemy co drugi dzień pyszny ogórkowy chłodnik tarator. Upały są prawie czterdziestostopniowe.
W pierwszą niedzielę po przyjeździe zapowiedziano wyjazd do Sliwen na uroczyste rozpoczęcie międzynarodowych hufców pracy.

Tylko twórczy niepokój

Dobry jest tylko twórczy niepokój, wszelkie inne niepokoje są zbędne i szkodliwe. Podoba mi się filozofia wschodu, która pomaga kształtować człowieka do życia w poczuciu spokoju i równowagi duchowej. To dlatego tak wielu ludzi z kręgu naszej cywilizacji wyjeżdża do Indii lub szuka przewodników duchowych w buddyzmie i uprawia medytacje zen. Spokój myśli i ducha jest bezcenny. Szkoda, że w Europie nikt nas tego nie uczy za młodu.
Wydaje mi się, że nasza europejska i zachodnia cywilizacja wychowuje ludzi do przeżywania całego życia w niepokoju. Przypomniała mi się czytana dawno temu powieść Roberta Musila pt. "Niepokoje wychowanka Törlessa". Opisane przez Musila ponad sto lat temu metody wychowawcze młodzieży, stosowane wtedy powszechnie dla chłopców w Europie, dały pośrednio podwaliny faszyzmowi i nazizmowi, który tak tragicznie odbił się na losach całego świata.
A zatem precz z niepokojami.
Pamiętajmy słowa piosenki Maryli Rodowicz:
     „A tymczasem leżę pod gruszą
      Na dowolnie wybranym boku
      I mam to, co na świecie najświętsze
      Święty spokój...”

oldman   O_przemijaniu

Najłatwiej myśli się, czyta, czy rozmawia o przemijaniu, gdy tzw. widełki czasowe są bardzo od siebie odległe. Prosto i zwyczajnie mówi się o bardzo starych dziejach, tych dotyczących kilku, lub kilkunastu tysięcy lat wstecz, albo choćby tylko dwóch, trzech wieków przed naszą erą.
Również dość łatwo i bez emocji rozpatruje się przeszłość od początku naszej ery do wieku, myślę - osiemnastego.
Ale już późniejsze wydarzenia mogą dotyczyć naszych prababek i pradziadów. Włączają się sentymenty i uczucia. Im bliżej czasów naszego własnego życia, tym trudniej jest mówić o nieubłaganym upływie czasu i o przemijaniu.

Moje sny

Przywoływanie snów, odtwarzanie ich po przebudzeniu jest trudne. Na ogół pamiętamy, a przynajmniej ja pamiętam treść snu tylko wyjątkowo, a jeśli już, to najwyżej przez kilka godzin. Tłumaczenie znaczenia snów wydaje mi się raczej bezsensowne. Kojarzy mi się to z psychoterapią, której wolałabym w życiu uniknąć.
Od wielu lat już rzadko mi się coś śni, albo po prostu nie wiem, czy coś mi się śniło. Tylko w dzieciństwie lub wczesnej młodości miałam przyjemne, uskrzydlające sny. Nawet dosłownie miewałam skrzydła, latałam lub prowadziłam mały zwrotny samolot, awionetkę. To było piękne, radosne uczucie; te sny mi się powtarzały. Pamiętam je raczej jako stan radości, a nie jakieś konkretne sceny. Podobno sny o lataniu zdarzają się wielu młodym ludziom oraz dzieciom.
Potem niestety nastał czas snów realistycznych, do bólu realistycznych. Pamiętam trzy sny, które mocno mi utkwiły w głowie na zawsze. Dwa z nich śniły mi się wielokrotnie. Nie było to przyjemne. Pierwszy sen, chyba z lat 70-tych, ten jednorazowy, był związany z wojną i zagrożeniem życia - szalenie smutny, przerażający.

chUśmiech Krzysztofa Charamsy

Do dzisiejszego tematu ("śmiech") dodałam jedną literkę. Napisałam o uśmiechu.
O spektakularnym uśmiechu jednego człowieka. Krzysztof Charamsa przez kilka dni był gwiazdą wszystkich mediów
w kraju i zagranicą. Śledziłam jego wypowiedzi i wszelkie komentarze z wielka uwagą. Oglądałam też materiały video w telewizji i Internecie. W jednym z internetowych filmików zobaczyłam radośnie śmiejącego się Krzysztofa Charamsę. Spodobał mi się ten uśmiech.
Ten były już dostojnik watykański przed wyjściem z rzymskiej kawiarni, gdzie urządził konferencję prasową, został zapytany po polsku - jak się czuje ? W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko i powiedział do mikrofonu: jestem bardzo szczęśliwy !
Charamsa był tak uradowany i miał tak wielką potrzebę wyrażenia swego uczucia szczęścia, że wprost ociągał sie z wyjściem z lokalu i nie mógł powstrzymać się od dodatkowych wypowiedzi, które świadczyły o rozsadzającym go uczuciu radości i szczęścia.

poezja

Próba interpretacji wiersza

Barbara Kozubek-Marczyk
z tomiku „Egocentrycznie"

KONFABULACJA

Czytam łakomie o kochaniu
spacerowaniu alejkami parków
Kwiatów przynoszeniu

czytam cudze chwile

marzenia o czymkolwiek
ciekawa nieprzeżytych zdarzeń
zaglądam w okna nie mojej poezji
przywłaszczam uczucia

nie mój dom

nie mój sad
nie mój kot
nie moja wyprawa w góry

moja jest tylko tęsknota

Najważniejsze pytanie

Nie potrafię wybrać jednego najważniejszego pytania. Mam trzy takie pytania i jakoś nie​ ​​mogę ​wybrać tego najważniejszego.
Pierwsze dwa są trudne i ważne. Bardzo chciałabym znaleźć na nie odpowiedzi. Wiem, że powinnam sobie na nie kiedyś odpowiedzieć.
Są to pytania:

- co zrobić z resztą życia, bo czasu jest coraz mniej ?!

i drugie :

- co pozostawię po sobie dobrego ?

Trzecie pytanie jest dość paradoksalne i nie ma na nie żadnej odpowiedzi. Często je sobie zadaję​, ale niestety​ nic z tego nie wynika.​ Jest to pytanie z gatunku dręcząco-egzystencjalnych.​
​B​rzmi​ ono ​:

- dlaczego ja, to właśnie ja ? - czyli dlaczego pojawiłam się na tym świecie w takim właśnie ciele, w tym właśnie czasie i w tym kraju ?

Nieco podobne pytanie; czy pytania, ale w jeszcze szerszym kontekście, zadała Wisława Szymborska w wierszu "Zdumienie".

Być może w wierszu Szymborskiej zawarte jest to moje najważniejsze pytanie, bo bardzo go lubię i często czytam. Wiersz jest krótki; przytoczę go :

praca1

Moja pierwsza praca

W końcu trzeba było zacząć pracować, a przede wszystkim zarabiać jakieś własne pieniądze.
W trzy miesiące po skończeniu studiów na okropnym kierunku Ekonomika Budownictwa przekroczyłam próg dużego gmachu, gdzie mieścił się zarząd pewnej poważnej firmy budowlanej. Adres podała mi moja mama, której tę firmę polecił sąsiad z naszego osiedla.
Weszłam. Na portierni zapytałam, czy pracuje tu pan taki-a-taki, albowiem zamierzałam zgłosić się do niego po wskazówki. Portier o mało nie spadł ze stołka, ponieważ okazało się, że zapytałam o człowieka, który jest naczelnym dyrektorem tej firmy. A więc dalej poszło jak z płatka i w dwa tygodnie później byłam już tam zatrudniona. Z jednej strony - dobrze; praca zgodna z kierunkiem studiów, dużo młodych ludzi, miejsce pracy w ładnej okolicy. A z drugiej strony - niedobrze: szeptali za mną po kątach, że to kolejna protegowana pana dyrektora; starsi pracownicy odsuwali się ode mnie lub fałszywie uśmiechali; no i przede wszystkim okazało się, że to co mam robić, absolutnie mnie nie interesuje.

indeks

Pierwsze takie wakacje

Zaczęły się niezwykłe wakacje. Wszystko jest bardzo nowe. Nowe otoczenie, nowe towarzystwo; masa niewiadomych. Na szczęście jedną z koleżanek znam i dzięki temu nie czuję się całkiem obco. Kolejnego dnia mamy spotkanie organizacyjne przed pierwszym wyjazdem. Siedzimy na świeżym powietrzu na trzech, czy czterech złączonych ławkach na tyłach domu studenckiego Akademii Medycznej. Facet starszy od nas zaledwie o kilka lat przekazuje nam bardzo ważne informacje: gdzie będzie zbiórka, jak należy się ubrać i jakie przepisy będą nas obowiązywać. Gdy kończy gadać, jest już luźniej, weselej. Zaczynamy się poznawać i cieszyć na wspólną przygodę.
Następnego dnia o 7-ej rano jesteśmy wszyscy w komplecie. Podjeżdża nasz pojazd. Po metalowej drabince ładujemy się po kolei na pakę ciężarówki marki STAR, kierowca czeka aż wszyscy siądą na ławkach, no i rusza.
Jedziemy około 20 km, wysiadamy na miejscu złażąc z naszej ciężarówy. Przed nami stoi długi parterowy budynek byłych zabudowań folwarcznych jakiegoś pewnie dworu. Dookoła pełno skrzynek, butelek i słoików oraz mocno wyczuwalny zapach octu.

Rzekomo najstarszy zawód świata

Mamy dzisiaj wcale niewesoły, a powiedziałabym nawet, przykry temat.
Jak wiadomo, przysłowiowy najstarszy zawód świata to prostytucja, i to niestety prostytucja kobiet. Twierdzenie to funkcjonuje w kilku językach na świecie, zwłaszcza w kręgu kulturowym krajów anglosaskich i sąsiednich. Jest ono przysłowiowe, eufemistyczne i nieprawdziwe. Dla mnie dodatkowo przykre, ponieważ jestem feministką. Zawsze istniała przecież równolegle prostytucja męska; zarówno hetero-, jak i homoseksualna, ale nie była ona poddawana tak silnym osądom moralnym; nawet nie zaliczano tych praktyk do prostytucji.
To powtarzane dość często i bezkrytycznie twierdzenie o najstarszym zawodzie świata w odniesieniu tylko do kobiet, wypowiadane czasem z przekąsem, czy z uszczypliwym uśmiechem; mające świadczyć o erudycji osoby mówiącej - tylko pogłębia błędny stereotyp nie mający nic wspólnego z prawdą.
Po pierwsze uważam, że w samym twierdzeniu kryje się sprzeczność. Bo skoro mówimy o czymś najstarszym i to na całym świecie, to automatycznie sięgamy myślą do czasów przynajmniej przed naszą erą. Natomiast pojęcie zawodu, a w szerszym znaczeniu tego słowa profesji, pojawiło się dopiero w czasach nowożytnych - jako efekt społecznego podziału pracy. A więc prostytucja nigdy nie była prawdziwym zawodem. Co najwyżej płatną pogardzaną usługą.

 old womanTWARZE

Zawsze lubiłam patrzeć na ludzkie twarze; te żywe, jak również te malowane i rzeźbione.
Jednak żywe twarze obserwować jest najtrudniej. Zwłaszcza w naszej polskiej obyczajowości nie jest przyjęte, aby dłużej przyglądać się twarzy nieznanego sobie człowieka. Po kilku sekundach należy odwrócić wzrok, aby nie być posądzoną o natręctwo. W wielu krajach takie przedłużone spojrzenie, skierowane na bliźniego, świadczy o życzliwym zainteresowaniu drugim człowiekiem i może być zakończone po prostu miłym uśmiechem. Ale nie u nas. W Polsce jedziemy w tramwaju, autobusie, czy pociągu i zachowujemy się, jak gdyby wokoło nikogo nie było. Omijamy się skrzętnie wzrokiem, nie mówiąc już o uśmiechu. Być może dzieje się tak na skutek nadmiernego stłoczenia ludzi w miastach, a w środkach transportu zbiorowego szczególnie.

niby-NAŁOGI

W bardzo wczesnej młodości wpadłam w pierwszy szkodliwy nałóg - uzależnienie od słodyczy. Zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, kiedy to wszelkie dostępne słodkości były ogromną przyjemnością i nagrodą, no i zawsze było ich za mało. A były takie pyszne..., po prostu niepowtarzalne. Smak tej czekolady, jaką dostawałam od taty, mamy albo św.Mikołaja był nieporównanie lepszy niż kiedykolwiek w dorosłości. Myślę, że w późniejszych latach sama chciałam sobie uzupełnić ten ciągły niedosyt słodyczy w dzieciństwie, więc co jakiś czas serwowałam sobie tę przyjemność w nadmiarze. Zresztą robię to do dzisiaj, niestety ze szkodą dla zdrowia, a w następstwie dla duszy i tuszy !
Drugi nałóg dopadł mnie w 1994 roku, gdy poznałam możliwości komputera i komunikacji elektronicznej. Kilka lat później strony internetowe zaczęły mi pokazywać wszystkie możliwości tzw. wirtualnej rzeczywistości.

schwartz chBył sobie czarny, czarny las, a w tym czarnym, czarnym lesie na ciemnej polanie stała czarna, czarna chata.
W tej czarnej chacie była czarna, czarna izba; a w tej czarnej, czarnej izbie na czarnej, czarnej podłodze siedział człowiek, który miał czarny charakter.
Wnuczek zapytał:
- Babciu, a co to znaczy, że człowiek ma czarny charakter ?
- Ach, to jest trudne do zrozumienia mój wnusiu. Ale posłuchaj uważnie, to może coś z tego zrozumiesz...
Wszyscy ludzie na świecie rodzą się z białymi, jasnymi charakterami, nawet gdy mają ciemną, czerwoną, brązową, czy żółtawą skórę. Kolor skóry nie ma znaczenia. Jako malutkie dzieci wszyscy na świecie mają czyste, jasne charaktery. No a potem, każde dziecko rośnie, rośnie, dojrzewa; poznaje świat i ludzi, no i coraz bardziej samodzielnie wchodzi w życie.

Przyjaźń

przyjazn2Przyjaźń jest chyba uczuciem doskonalszym niż miłość. Zakochać się jest dość łatwo. Prawie każdemu to się zdarza - co prawda nie zawsze z wzajemnością, ale zdarza się. Uczucie miłości, często irracjonalne, szalone - przychodzi i pomału narasta, albo razi błyskawicznie jako tzw. piorun sycylijski. Dobrze jest, gdy miłości towarzyszy właśnie przyjaźń. Miłość czasem się wypala, mija; a łącząca dwie zakochane wcześniej osoby przyjaźń może pozostać na długo, długo...
Zaprzyjaźnić się należy od razu z wzajemnością, inaczej trudno mówić o przyjaźni. Przyjaźń nigdy nie jest szalona.

Moje wagary

W czasach szkolnych nie chodziłam na wagary, a przynajmniej sobie tego nie przypominam. Natomiast na studiach wagarowaliśmy niekiedy całą grupą uciekając z zajęć prowadzonych przez nielubianych asystentów. Nie zawsze było to mądre, czasem sprzeciwiałam się tym pomysłom, no ale cóż - solidarność koleżeńska obowiązywała; nie można się było wyłamywać.
Teraz wagary już mnie nie dotyczą, albo raczej powinnam powiedzieć, że od sześciu lat jestem na permanentnych wagarach od codziennej pracy zawodowej i życia w czasowym reżimie. Jest to źle i dobrze zarazem, bo jakaś samodyscyplina każdemu z nas jest w pewnym stopniu potrzebna.

Tuż przed Dniem wszystkich świętych przeczytałam gdzieś wypowiedź Krystyny Jandy, która zaleca zabieganym i zapracowanym właśnie to - chwilowe wagary od życia zaplanowanego. Spodobało mi się to określenie; wagary od życia zaplanowanego - to nie to samo, co urlop. Wyjazd na urlop jest zawsze zaplanowany. A wagary dojrzałego człowieka, zwłaszcza kobiety obarczonej licznymi obowiązkami - zwykle na rzecz innych - to powinien być czas tylko dla siebie, dobrze spędzony w sposób zaskakująco i zdecydowanie odmienny od typowych zwykłych, drobnych przyjemności codziennego życia. To powinno być coś niezwykłego !

Szczęście ?  Gałczyński ?

Miało być coś o szczęściu i o Gałczyńskim. Ja o szczęściu wiem nie za dużo, o panu Gałczyńskim też niewiele. Pewnie należałoby poznać większość twórczości Konstantego Ildefonsa, żeby napisać o szczęściu w jego utworach. A jak na razie, za mało znam poezję Gałczyńskiego. Znalazłam dwa małe fragmenty, gdzie u Gałczyńskiego pojawia się samo słowo szczęście. Podobają mi się, więc je tutaj zacytuję:

Szczęście w Wilnie, 1934
Na wileńskiej ulicy - tak-to-tak! Gierwazeńku...

Na cóż to nam przyszło, kochana?
Po wileńskiej ulicy - tak-to-tak, Protazeńku!
saniami trzeba pędzić od rana.
Jakby było nie dosyć, że przez wieczność, przez wieczność
świecić będą obrączki na ręku...

Magiczny Kraków

Na hasło „magiczny Kraków" w wyszukiwarce Google na pierwszym miejscu pokazuje się oficjalny serwis miejski miasta Krakowa w internecie. Widzę w tym pewną sprzeczność; bo skoro oficjalny, to na pewno nie magiczny. Władze miasta skwapliwie wykorzystują to szczególne określenie i te cechy Krakowa, które na pewno nie mają nic wspólnego z oficjelami, a nawet powstały na skutek opozycji lub przynajmniej niechęci wobec władz miasta i całego kraju. Tak na przykład jak było to z Piwnicą pod Baranami.
Ale magia Krakowa zaczęła przecież powstawać już kilka wieków temu.

Recenzje filmowe

recenzje9Lot nad kukułczym gniazdem" - prod. USA, 1975, reżyser Miloš Forman
Jest to niewątpliwie arcydzieło filmowe. W 1993 roku, National Film Registry, czyli Rejestr Filmów Narodowych USA, zaliczył je do dziedzictwa kulturalnego Stanów Zjednoczonych i jako takie jest przechowywane w Bibliotece Kongresu USA.
Nie wiem tylko dzięki komu bardziej zasługuje na to wyróżnienie. Czy dzięki reżyserowi Miloszowi Formanowi, czy dzięki odtwórcy głównej roli Jackowi Nicholsonowi.

Marianna - 20 lat z życia kobiety

W 1971 roku, Marianna miała 19 lat. Zdała śpiewająco maturę i rozpoczęła studia na Politechnice Warszawskiej. Zawsze lubiła przedmioty ścisłe, nauka szła jej bardzo dobrze. Mieszkała z rodzicami i siostrami w bloku na Mariensztacie. Budżet rodzinny był raczej skromny, ale rodzice robili wszystko, aby wykształcić wszystkie 3 córki. Dlatego Marianna, jako najstarsza, wybrała bardzo praktyczne studia, które chciała w terminie ukończyć, żeby jak najszybciej zacząć pracować, usamodzielnić się, odciążyć rodziców.
Egzaminy i zaliczenia robiła w terminie. No ale egzaminy i wykłady to przecież nie wszystko, co liczy się w życiu 20-letniej dziewczyny.

Mój Kraków bez makijażu – jaki on jest ?

Chyba też piękny, tak jak ten wypacykowany dla turystów, a może nawet ładniejszy ?
Ładniejszy, bo mój własny – bo to moje miasto rodzinne. Oswojone przez lata, zapamiętane oczami dziecka wychowanego na dalekich miejskich obrzeżach; gdy do miasta jeździło się tramwajem nr 8 na wielkie zakupy, czasem do kościoła lub kina, czy do teatru. Kraków, jako dawna stolica Polski; z Wawelem, średniowiecznym uniwersytetem i pięknym Rynkiem Głównym był dla mnie od dziecka miejscem niezwykłym, ciekawym i pełnym tajemnic. Byłam dumna, że mieszkam w tym mieście, co prawda bardzo daleko od starego Krakowa, ale jednak !

Pamiętam 600-lecie UJ-u w roku 1964; szłam przebrana za średniowieczną mieszczkę w pochodzie historycznym, na którego czele niesiono transparent o treści „600 lat od Kazimierza Wielkiego – do Małolepszego".
W latach 70-tych już trochę inny był Kraków w oczach uczennicy podgórskiego liceum. Do centrum jeździło się dalej tramwajem lub szło pieszo po lekcjach np. do koktajl-baru na Szewską lub do empiku na plac Szczepański. Odkrywałam nowe, ciekawe strony miejskiego życia, ale nadal znałam miasto tylko ze spacerów znanymi ulicami lub z okien tramwaju nr 8, którym dojeżdżałam najdalej do placu Wolności.

Dyskryminujący stereotyp

Jednym z najbardziej szkodliwych i ciągle funkcjonujących stereotypów społecznych jest utrwalone przekonanie, że kobiety nadal powinny być zawsze pół kroku za mężczyznami. Jest to właściwie już uznany, obowiązujący obyczaj przyjęty w wielu krajach, również w Polsce. Ten zwyczaj działa w dzisiej-szych czasach jak norma społeczna - zadawniona, powszechna, przez ogromną większość ludzi zaakcetowana. A przecież zwyczaj ten polega na nierównym traktowaniu płci; jest po prostu dyskryminacją kobiet. Dyskryminacja jest nie zauważana i nie odczuwana nawet przez większość kobiet, a co gorsza - jest nawet utrwalana przez same kobiety.

Nieliczne przykłady kobiet radzących sobie dobrze w obecnym patriarchalnym ciągle świecie są tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Według mnie istnieją dwie główne przyczyny tego stanu rzeczy :  prehistoryczna  i  historyczna.

Wymarzone, niespełnione wakacje - Roma C.

Może jestem mało ambitna, lub mało oczekuję od życia, ale jakoś nie mam za dużo marzeń.
Hasło „wymarzone wakacje" brzmi dla mnie trochę obco, wręcz niepokojąco - jak coś nie dla mnie. Może to pozostałość po dzieciństwie przeżytym w głębokiej komunie, kiedy to większość marzeń to były t.zw. marzenia ściętej głowy...
Poza tym wakacje kojarzą mi się raczej z okresem edukacji w życiu człowieka. Potem są już tylko urlopy. No chyba, że się jest nauczycielką, nauczycielem – oni mają wakacje. Ale ja nie byłam nauczycielką. Mimo głębokiej komuny w latach 60. i 70. moje wakacje, czyli letni okres wolny od nauki, były zawsze wspaniałe. Wspominam je z wielką przyjemnością.

Limeryki  Romy

Grupa post-SAGA w Willi Decjusza
Jest to grupa pod Wawelem,
Co od życia wciąż chce wiele.
Dwóch facetów i bab furę
Bawią się w literaturę.
Piszą story i utwory, jedna robi akwarele.
----------------------

O nas
Pewien pałac renesansowy willą jest nazywany
Tak się nam spodobał, że często tu bywamy.
Rzecz się dzieje w Krakowie,
Gdzie literatów jest mrowie.
My takież ambicje mamy i teksty też składamy.
-----------------------

Archiwalna notatka prasowa z 13 czerwca 2002

Erotyczna przygoda na środku krakowskiego Rynku

na rynku kr


W_ostatnią środę na Rynku Głównym w Krakowie rozegrała się niecodzienna scena.
W trakcie karmienia gołębi młoda kobieta zaczęła nagle bardzo głośno i dziwnie krzyczeć.

Ćwiczenie na ilość słów

- ilość zgodną z liczbą lat opisywanych dwóch osób; najmłodszej i najstarszej w rodzinie

Osoba bardzo młoda
Jest na pograniczu dziecięctwa i chłopięctwa.

Osoba mocno starsza
Leży w łóżku, już rzadko wstaje. Jest bardzo rozmowna i komunikatywna. Mieszka sama. Na szczęście codziennie odwiedza ją syn lub synowa.
Czasem jeszcze ktoś inny posiedzi dłużej, pozwoli się wygadać. Kiedy już odreaguje dręczące ją przykre sprawy zdrowotne zaczyna wspominać. Gdy sięga pamięcią do swojej młodości, wspomnienia robią się coraz weselsze. Nawet, gdy mówi o trudnej roli łączniczki w okupacyjnej konspiracji – mówi o tym z błyskiem w oku.
Tyle ma do wspominania; do opowiedzenia cennych dla niej chwil, obrazów i uczuć. Niestety rzadko zdarzają się słuchacze. Najbliższa rodzina wykonuje
już tylko czynności opiekuńcze.

Podróże małe i duże  -  Kaukaz

ElbrusOdbyłam w życiu trzy wielkie podróże - na 3 różne kontynenty. A jednak nie napiszę o żadnej z nich. Opiszę krótszą podróż, w czasie której wydarzyło się tak dużo, że adrenaliny wystarczyłoby mi na niejedną znacznie dłuższą wyprawę. Właściwie była to tygodniowa wycieczka pobytowa,
a więc tylko podróż tam i z powrotem. Ale ja pamiętam, że w czasie tego tygodnia byłam cały czas w ruchu. Było to na przełomie maja i czerwca 1989 roku. Byłam wtedy t.zw. pilotką wycieczek zagranicznych.
Pilotowałam grupę polskich narciarzy, którzy chcieli pojeździć na nartach na Elbrusie.

Moje wrażenia ze zwiedzania Kopalni GUIDO w Zabrzu

guW kopalni węgla kamiennego byłam po raz pierwszy. Jednak podziemia kopalniane nie były dla mnie nowością. Bywałam wcześniej wielokrotnie w kopalniach soli. Robiłam nawet uprawnienia przewodnika po trasach turystycznych kopalń soli w Wieliczce i Bochni. A zatem zjazd pod ziemię, zasady bezpieczeństwa i zachowania się na dole oraz ogólne zasady wydobycia i transportu urobku kopalnianego były mi dobrze znane. Co prawda zjeżdża się w dół „szolą" tak samo, ale tam na dole jest już inaczej...

Zodiakalna Ryba - Józef Czechowicz

ryby  Polski poeta awangardowy dwudziestolecia międzywojennego, członek i jeden z założycieli grupy poetyckiej "Reflektor", w latach 30. skupił wokół siebie pokaźne grono młodych poetów zaliczanych do II Awangardy.
Urodził się 15 marca 1903 r., w suterenie nieistniejącej już kamienicy przy ul. Kapucyńskiej w centrum Lublina. Zginął na sąsiedniej ulicy 9 września 1939 r. w czasie bombardowania Lublina przez Niemców.
Czechowicz jest aliczany do najwybitniejszych poetów dwudziestolecia międzywojennego.

Joomla Template - by Joomlage.com